Przemysław Tytoń w tragicznej formie


31 sierpnia 2015 Przemysław Tytoń w tragicznej formie

Szeroką gamę rodzimych zawodników występujących na co dzień w niemieckich klubach miał wzbogacić o swoją obecność Przemysław Tytoń. Były bramkarz Elche i 13-krotny reprezentant Polski został ściągnięty do klubu z Mercedes-Benz Arena, aby załatać dziurę kadrową po Svenie Ulreichu, nowym nabytku Bayernu Monachium. Niestety dla 28-letniego zawodnika nieszczęścia chodzą parami, a w tym wypadku nawet w tercecie. Po pierwszych ligowych spotkaniach sytuację naszego bramkarza można określić jednym słowem – katastrofa. W dodatku potrójna.


Udostępnij na Udostępnij na

Szeregi klubu z południowych Niemiec Przemysław Tytoń zasilał jako perspektywiczny zawodnik z wyrobioną już marką. Stosunkowo doświadczony, ale wcale niezaawansowany wiekowo. Ograny na piłkarskim zachodzie, w dodatku niedrogi – zaledwie milion euro – tyle „Die Roten” musieli wyłożyć na stół, aby go pozyskać. Na korzyść Polaka przemawiały również imponujące warunki fizyczne, a także nie najgorsze notowania w silnej Primera Division z ubiegłego sezonu. Mogłoby się wydawać, że urodzony w Zamościu piłkarz to idealny kandydat do zastąpienia w bramce Svena Ulreicha. Niestety sytuacja ma się zgoła odmiennie. Jak na razie nasz bramkarz nie zdaje sprawdzianu i najzwyczajniej w świecie zawodzi. Testuje wytrzymałość fanów lokalnej drużyny, a także martwi polskich kibiców z całego świata.

Zgrupowanie reprezentacji Polski w Chicago
Przemysław Tytoń (fot. Bialoczerwoni.com.pl)

Do tej pory reprezentant Polski wystąpił w Bundeslidzie trzykrotnie, a biorąc pod uwagę również puchar Niemiec, rozegrał cztery spotkania między słupkami drużyny VfB Stuttgart. Bilans ligowych potyczek w wykonaniu Przemysława Tytonia jest więcej niż fatalny. Zasadne byłoby stwierdzenie, że w owym czasie 28-letni piłkarz nie rozegrał ani jednego spotkania, w którym nie popełniłby błędu. Prościej rzecz ujmując, nasz bramkarz nie zaliczył jak dotąd choćby jednego udanego występu, bo na takie miano nie zasługuje nawet zwycięskie starcie z III-ligowym, słabiutkim Kiel.

„Zwycięzców się nie sądzi, ale tylko tych, co ponoszą klęskę” – mawiają. Trudno się z tym zgodzić, gdyż można tutaj dostrzec pewną analogię. Po fali krytyki, jaka spadła na bramkarza, należy próbować znaleźć argumenty na jego obronę. W myśl powyższego cytatu o zwycięzcach najbardziej istotną kwestią jest wynik końcowy, z czym wcale nie można polemizować. Warto jednak zwrócić uwagę na kiepską dyspozycję całego zespołu z Mercedes-Benz Arena, a w szczególności na formę bloku obronnego. W gruncie rzeczy chodzi o to, że dopóki formacja defensywna prezentuje się poniżej oczekiwań, dopóty bramkarz, czyli ostatnia jej część, niejednokrotnie będzie znajdował się w opałach. Wobec tego, wprowadzając w życie przywołane przeze mnie przytoczenie, dziś możemy zadowolić się skromną wygraną z półamatorską drużyną, ale jutro nie zdobywajmy się na krytykę, bo przecież sami daliśmy na taki przebieg sytuacji przyzwolenie poprzez brak wyciągania wniosków.

W sposób brutalny na ziemię przywołują jednak statystyki Przemysława Tytonia. 247 minut w Bundeslidze, osiem straconych bramek, dwa sprokurowane rzuty karne, a do tego wszystkiego czerwona kartka. Magazyn „Kicker” za trzy ligowe spotkania wystawił bramkarzowi średnią notę 5,33, gdzie 1 to klasa światowa. Z punktu widzenia polskiego piłkarza jest to niewątpliwie druzgocący dorobek, ale dla całego niemieckiego klubu taki scenariusz jest istną tragedią grecką. Jakby tego było mało, dramaturgii dodaje fakt, że Alexander Zorniger nie może dokonać roszad w składzie. Drugi bramkarz drużyny ze Stuttgartu, Mitchell Langerak, notabene sprowadzony za dużo większe niż Tytoń pieniądze, złapał kontuzję, a trzeci z bramkarzy jest jeszcze większym znakiem zapytania niż Polak.

Pozostaje mieć nadzieję, że do czasu powrotu Langeraka reprezentant Polski zdoła odbudować formę, uwierzyć w swoje niemałe zresztą umiejętności i odzyskać zaufanie zarówno w oczach kibiców, jak i samego trenera drużyny. Prezentując bowiem dotychczasowy poziom, Tytoń nie ma szans na rywalizacje z rekonwalescentem. Tragiczna dyspozycja polskiego bramkarza, a właściwie jej brak, jest o tyle „dobrą wiadomością”, że daje jasny komunikat. Stare porzekadło brzmi: „nigdy nie mów nigdy”. Mimo wszystko można być prawie pewnym, że gorzej z naszym bramkarzem nigdy już być nie powinno.

[interaction id=”55e477de47016b292e3c7253″]

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze