Bydgosko-portugalska degrengolada


25 sierpnia 2014 Bydgosko-portugalska degrengolada

Zawisza Bydgoszcz to bez wątpienia największe rozczarowanie początku sezonu T-Mobile Ekstraklasy. Zespół, który był rewelacją ubiegłych rozgrywek, zdobywając Puchar i Superpuchar Polski, obecnie zalicza najgorszą serię spotkań od momentu swojego awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Pięć porażek z rzędu, totalna dezorganizacja gry, kompromitująca postawa w defensywie, a do tego fatalna od prawie roku sytuacja wokół klubu nie mogą napawać fanów „Czarno-niebieskich” optymizmem. Dlaczego klub z Bydgoszczy nie potrafi nawiązać do sukcesów sprzed kilku miesięcy?


Udostępnij na Udostępnij na

Odpowiedź na to pytanie nie jest niestety zbyt trudna dla kogoś, kto chociaż trochę interesuje się piłką nad Brdą. I nie, nie zamierzam tutaj znęcać się nad trenerem Paixao (chociaż jemu też się dostanie po uszach) ani rozkładać na czynniki pierwsze konfliktu pomiędzy SP Zawisza a Radosławem Osuchem (co robiłem już kilkukrotnie w swoich tekstach). Przyczyn piłkarskiej degrengolady czarnego rycerza upatruję przede wszystkim w fatalnej polityce transferowej.

Kiedy Zawisza awansował do ekstraklasy w 2013 roku, największym atutem klubu, oprócz trenera Tarasiewicza, byli piłkarze, którzy tworzyli solidny, zgrany skład. Kaczmarek, Ziajka, Skrzyński, Masłowski, Hermes, Wójcicki, Gevorgian czy Drygas (wyszarpany z Lecha Poznań po wypożyczeniu) to był trzon i tożsamość tego zespołu. Mimo posiadania tak solidnego kręgosłupa drużyna została poważnie i przede wszystkim rozsądnie wzmocniona. Obok Igora Lewczuka i Sebastiana Dudka, którzy stanowili ligowy zaciąg piłkarzy doświadczonych w T-ME, postawiono na kilku graczy z zagranicy, którzy okazali się potężnym wzmocnieniem dla składu. Herold Goulon, Luis Carlos, Bernardo Vasconcelos czy Andre Micael to piłkarze, którzy w większości teoretycznych drużyn złożonych wyłącznie z ligowych stranierich mieliby miejsce w pierwszym składzie. Każdy z nich w swoim okresie był najlepszym ogniwem bydgoskiego klubu, każdy dawał zespołowi jakość, która pozwalała z powodzeniem walczyć w lidze czy pucharach. Polityka transferowa klubu była chwalona z każdej strony, Zawiszę stawiano jako wzór klubu, który z zagranicy ściąga wyłącznie dobrych, klasowych jak na nasze warunki piłkarzy.

No, ale tak było rok temu.

Pierwszym poważnym tąpnięciem odnotowanym w Bydgoszczy było rozejście się dróg klubu z trenerem Tarasiewiczem. Obie strony rozstały się z klasą i w przyjaźni, jednak trzeba przyznać, że zarówno szkoleniowiec, jak i władze drużyny podjęły bardzo pochopną i nieprzemyślaną decyzję. Uwielbiany nad Brdą „Taraś” zamiast podbić zagranicę, został trenerem Korony (o której wynikach i grze można by napisać osobny tekst), Zawisza ściągnął zaś do siebie anonimowego Jorge Paixao. Wiele osób dziwiło się, że nie postawiono na bardziej znanego szkoleniowca (chociażby łączonego z „Zetką” Macieja Skorżę), nikt jednak zbyt głośno decyzji państwa Osuchów nie kontestował.  W końcu rynek portugalski prezes klubu znał na wylot, wielokrotnie latał tam w celach biznesowych, no i w końcu stamtąd ściągnął kilku świetnych piłkarzy.

Niestety, wraz z portugalskim szkoleniowcem na ulicę Gdańską przyleciało kilku zawodników, o których poziomie sportowym nie da się powiedzieć zbyt wiele dobrego. Joshua Silva, Anestis Argyriou  czy David Fleurival w żadnym wypadku nie mogą być traktowani jako wzmocnienia. Ten pierwszy po kilku kompromitujących występach rozsiadł się wygodnie na ławce rezerwowych, drugiego nie kojarzyli nawet koledzy z zespołu (słynny wywiad, którego udzielił jeden z zawiszaków po meczu), a trzeci… powiem szczerze, że jeśli ten piłkarz jeszcze raz rozpocznie mecz w pierwszym składzie, trzeba się będzie zastanowić nad zdrowiem psychicznym trenera Paixao. Koleś spaceruje po boisku, nie potrafi zagrać jednego prostopadłego podania, jest bierny w ofensywie i defensywie. Z nim na boisku Zawisza gra w dziesiątkę, a biedny Kami Drygas haruje w środku pola za dwóch albo i trzech. Jeśli dodamy do tego fakt, że kontuzje Masłowskiego i Goulona ciągną się w nieskończoność, okazuje się, że środek pola, który w ubiegłym roku był główną siłą „Zetki”, teraz istnieje tylko teoretycznie.

Osobnym problemem jest kolonia portugalskojęzyczna. W tej chwili, oprócz trenera, aż 11 piłkarzy w szatni przy Gdańskiej posługuje się językiem Cristiano Ronaldo (do czterech Brazylijczyków i pięciu Portugalczyków doliczyć trzeba wspomnianego Fleurivala, który w Portugalii grał, oraz Jorge Kadu). Nie trzeba mieć szczególnie analitycznego umysłu, żeby dojść do wniosku, że to nie może pozytywnie wpływać na atmosferę w szatni. Dwa obozy, które nie mają zbytniej mobilizacji do integrowania się nawzajem, powodują, że współpraca kuleje także na boisku. Inna sprawa, że piłkarze ci w znacznej mierze obniżyli loty w obecnych rozgrywkach. Luis Carlos biega jakby mniej, „Vasco” zgubił skuteczność sprzed kontuzji, a forma Andre Micaela, podobnie jak całej formacji defensywnej Zawiszy (która straszliwie tęskni za Lewczukiem i Skrzyńskim, który zakończył karierę), jest po prostu tragiczna. Nowe nabytki, takie jak Wagner czy Porcellis, nie udowodniły jeszcze swojej wartości dla klubu, a sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Na meczu z Lechią na stadion imienia Zdzisława Krzyszkowiaka przybyło niewiele ponad półtora tysiąca osób. Kibice związani z SP „Zawisza” bojkotują klub na wszelkie sposoby, łącznie z niedawnym sporem o logotyp (zakończony zmianą koloru białego na złoty), a obywatele miasta nie przychodzą na mecze tak słabo grającego zespołu.

Wygląda na to, że grunt pod nogami trenera Paixao zaczyna robić się coraz bardziej gorący. Mimo że nikt oficjalnie nie mówi jeszcze o zwolnieniu tego szkoleniowca, to po pierwsze – wprost można powiedzieć, że jest on słabszym fachowcem od niedawno zwolnionego Tarasiewicza, a po drugie – na trybunach przy Gdańskiej w piątek wypatrzono Czesława Michniewicza. Być może plan naprawczy dla Zawiszy rozpocznie się właśnie od zmiany na stanowisku trenera, bo jak na razie przyznać uczciwie należy, że wariant portugalski sprawdza się bardzo kiepsko. Zwycięstwo w Superpucharze Polski wynikało raczej ze zlekceważenia meczu przez Legię, a jedyne punkty w sezonie Zawisza ugrał z najsłabszą w tabeli Koroną. Już w piątek starcie w Gliwicach. Jeśli tam klub z Bydgoszczy nie sięgnie po komplet punktów, śmiało można powiedzieć, że nadejdzie czas na zmiany. Potem może być już za późno.

Komentarze
kris (gość) - 10 lat temu

Polska piłka reprezentacyjna i ligowa
zmierza jak torpeda w kierunku futbolowego dna. Jest wiele przyczyn tego
problemu nr 1 dla kochających futbol w Polsce. Zgadzam się z wieloma tezami
artykułu dotyczącego sytuacji w Zawiszy. Niestety jedna z nich jest wręcz
szkodliwa. Zaliczam ją - bez cienia wątpliwości - do wspomnianych wcześniej
przyczyn klęski polskiej piłki. Ta teza brzmi - nowy trener przegrywa kilka
pierwszych spotkań, to znaczy jest złym fachowcem i trzeba go czym prędzej
wywalić.

Nic to, że początkujący na polskim rynku szkoleniowiec ma wielu nowych piłkarzy,
a także kontuzjowanych lub sprzedanych liderów w formacji obronnej (w Zawiszy:
Kaczmarek, Lewczuk) i w pomocy (w Zawiszy: Goulon, Masłowski). Nic to, że
zamierza zrealizować inny, śmielszy pomysł na trening i grę (więcej treningów i
pressingu na boisku) niż jego raczej "konserwatywny" poprzednik.
Skoro w pierwszych 6 kolejkach ciuła się marne 3 punkty, a gra jest krytykowana
przez dziennikarzy i kibiców sukcesu i wyśmiewana przez skłóconych z
właścicielem pseudokibiców, czas na zmiany! Bye bye, Panie Trenerze!

Cóż, fucha trenerska w polskiej lidze, a co
szczególnie przygnębiające także w reprezentacji Polski, to praca sapera. No
może, sapera z gry komputerowej, który zamiast jednego życia, ma dodatkowe 4-5
żyć. W rezultacie ci, którzy biorą się za tę robotę pracują w ciągłym stresie,
ustawiają swe drużyny bardzo defensywnie, z wielką niechęcią sięgają po młodych
zawodników. Mniej ryzyka = większe bezpieczeństwo, że przetrwam na stanowisku
kolejne kilka kolejek. A podobno, jak mawiał klasyk: kto nie ryzykuje, ten nie
pije szampana. To nie dotyczy niestety polskiej piłki – tworu archaicznego i od
„25 lat wolności” niereformowalnego.

Nie wiem, czy Jorge Paixao jest dobrym czy
złym fachowcem. Nie przeszkadza mi to, że jest obcokrajowcem. Wiem tylko, że przegrywa
w kiepskim stylu kolejne mecze w początkowej fazie sezonu 2014/15. Emocje
podpowiadają krok radykalny (zmianę na stanowisku trenera Zawiszy), rozsądek nakazuje
cierpliwość przynajmniej do końca rundy jesiennej. Nawet jeśli w tym konkretnym
przypadku straci Zawisza, to z pewnością zyska polska piłka nożna, w której
trenerzy nie mają prawie nic do gadania, a bardziej obrazowo - znajdują się na
początku „łańcucha pokarmowego”. Zwolnić ich może w każdej chwili nie tylko właściciel,
lecz również krnąbrni piłkarze (na przykład dlatego, że treningi zbyt męczące).
W ten sposób nad Wisłą nigdy nie doczekamy ani polskiego ani zagranicznego Mourinho
czy Kloppa.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze