„Ekstra” problem


1 marca 2015 „Ekstra” problem

Runda wiosenna T-Mobile Ekstraklasy wystartowała dość niemrawo, mecze rodzimych zespołów jak na razie w znacznej mierze rozczarowują. Dlaczego tak się dzieje? Część szkoleniowców polskich klubów postanowiła zrzucić winę za słabą formę prowadzonych przez nich ekip na... fatalny stan muraw kilku stadionów. 


Udostępnij na Udostępnij na

Do tego, że atmosfera w Polsce zmienia się i zamiast czterech pór roku mamy właściwie non stop tylko dwie – wiosnę i jesień – już wszyscy zdążyliśmy przywyknąć. Cytując byłą panią minister ds. infrastruktury i rozwoju: „Sorry, taki mamy klimat”. Nic na to nie możemy poradzić i po prostu trzeba się przyzwyczaić, że na początku każdej kolejnej rundy wiosennej wiele naszych piłkarskich boisk będzie przypominać nie stół bilardowy, lecz kartoflisko. Nie trzeba być ogrodnikiem z zawodu, by zdać sobie sprawę, że dla roślin (z trawą włącznie) takie wahania pogodowe nie są zbyt korzystne. Skoro podczas kalendarzowej zimy jednego dnia pada śnieg, a temperatura za oknem wynosi, dajmy na to, -5 stopni Celsjusza, a już następnego świeci słońce i termometry odnotowują kilka kresek powyżej zera, trudno oczekiwać dobrego stanu muraw po wznowieniu rozgrywek T-ME.

Choć za nami dopiero niespełna trzy wiosenne kolejki rodzimej ekstraklasy, wielu piłkarzy oraz trenerów zdążyło już ponarzekać na stan boisk w Krakowie oraz Gdańsku. Dziennikarze również chętnie fotografują rozkopane niczym po przejściu stada dzików murawy, ale trzeba zadać sobie tutaj pytanie: kto jest temu winien? Najłatwiej byłoby winą za złe przygotowanie boisk obarczyć ludzi, którzy bezpośrednio się nimi „opiekują”. Z pewnością wielu z nich już dawno informowało swoich przełożonych o tym, że pozimowy stan muraw nie jest, delikatnie mówiąc, w pełni zadowalający, ale co z tego? Który polski prezes zawracałby sobie w styczniu głowę jakąś tam trawą, skoro wtedy najważniejsze dla nich są transfery? Przecież wymiana murawy lub należyte dbanie i poprawianie marnej kondycji tej, która już na stadionie się znajduje, to kosztowne przedsięwzięcie, a i tak za jakiś czas znów trzeba będzie ją wymienić, gdyż przyjadą podli piłkarze i ją rozkopią. Lepiej pieniądze, które pochłonęłaby trawa, przeznaczyć na sprowadzenie kolejnych niezbędnych „wzmocnień” rodem z Czech lub Słowacji (nie obrażając obywateli tych państw). W końcu to wynik na koniec sezonu jest najważniejszy, a to, że któryś z piłkarzy może na ekstraklasowych kartofliskach połamać sobie nogi, to tylko szczegół. Przecież każdy z futbolistów, stając się profesjonalnym zawodnikiem, podejmuje ryzyko zawodowe. Piłkarze mogą stracić zdrowie w wyniku ostrego starcia z rywalem lub wpadając w jakiś dołek zdobiący murawy kilku polskich stadionów.

Oczywiście powyższe słowa są zakrapiane sporą dozą ironii, ale teraz zastanówmy się na poważnie, czy wymienianie murawy przed każdą serią wiosennych pojedynków musi być dla niektórych rodzimych zespołów taką katorgą i złem koniecznym? Wiadomo, że polska ekstraklasa do najbogatszych nie należy, a wiele drużyn ma swoje problemy finansowe, ale są po prostu pewne obowiązki, których przeskoczyć się nie da. Jednym z nich jest właśnie cykliczna wymiana zielonego dywanu na stadionach, o ile sytuacja tego wymaga. Oglądając dwa wiosenne domowe pojedynki Lechii Gdańsk czy wczorajsze starcie Cracovii z Lechem Poznań, można było odnieść wrażenie, że piłkarze zamiast na trawie biegają po lodzie. Liczne wywrotki i bezustannie podskakująca piłka mogą irytować kibiców, ale też samych piłkarzy mających ogromne problemy z konstruowaniem składnej akcji. Złośliwi mogliby powiedzieć, że polskim teamom daleko jeszcze do umiejętności zawodników Barcelony, których gra opiera się na szybkich podaniach po ziemi, ale są w naszym kraju drużyny próbujące grać kombinacyjną piłkę. Poturbowana murawa na pewno im w tym nie pomaga, a i całej T-Mobile Ekstraklasie chwały nie przynosi. Skoro nasza liga z nazwy jest „ekstra”, trzeba się postarać, by rzeczywiście mogła zasłużyć na to miano.

Właściciele Lechii Gdańsk, czyli klubu z najgorszą chyba obecnie trawą w polskiej najwyższej klasie rozgrywkowej, nie zamierzają, mimo wielu uwag, wymieniać murawy PGE Areny. Osoby odpowiedzialne za przygotowanie boiska tłumaczą, iż gdański klimat nie wpływa korzystnie na wzrost roślinności, co odbywa się zdecydowanie szybciej w południowej części naszego kraju. Rzeczywiście np. we Wrocławiu murawa nie pozostawia wiele do życzenia, ale co powiedzieć o fatalnym stanie boiska Cracovii? Byłej stolicy Polski daleko do północnego, chłodnego klimatu, a trawa jak nie chciała rosnąć, tak dalej sprawia wszystkim figla. Może zatem warto zainwestować raz, a dobrze, mianowicie w sztuczną nawierzchnię, zamiast liczyć co roku na cud, że tym razem „jakoś to będzie”. Władze Lechii argumentują, iż takie działanie nie byłoby zgodne ze wskazówkami UEFA, gdyż „zabieg ten obniżyłby prestiż stadionu, a tym samym atrakcyjność grających tu drużyn”. Powoływanie się na przepisy europejskiej centrali to dobra wymówka, ale od jej wytycznych można zapewne czasami odejść, tym bardziej, że fatalny stan naturalnej murawy może być groźny dla zdrowia zawodników, a kibiców zniechęca do oglądania spotkań. Który bowiem fan futbolu przychodzi na stadion, by oglądać spotkanie, gdzie futboliści nie skupiają się na tym, żeby wygrać, lecz uważają przede wszystkim na to, by zachować równowagę?

Widać zatem, że utrzymanie odpowiedniego stanu murawy przez niektóre nasze kluby to wielki problem. Czasami trudno wyzbyć się wrażenia, iż bywa on bagatelizowany i dopiero jakaś poważna kontuzja (odpukać!) zawodnika może coś w tym aspekcie zmienić. Tancerzom przygotowującym się do występu często życzymy połamania nóg. Teraz również możemy kierować te słowa pod adresem zawodników polskich klubów, bo biegając po naszych ekstraklasowych stadionach, nietrudno odnieść tego typu uraz. Tylko czy rzeczywiście przyniesie on szczęście?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze