Zakończyli z przytupem – podsumowanie kolejki w T-ME


Jaka w rzeczywistości jest nasza T-Mobile Ekstraklasa, wie chyba każdy, kto choć trochę śledzi krajowe rozgrywki. O tym, że jej poziom nie powala, a większość spotkań nie może się równać (pod względem sportowym) z rywalizacjami sportowymi na Zachodzie wiedzą wszyscy – nie trzeba śledzić najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, by mieć tę świadomość. Czy ostatnia kolejka sprawiła, by pogląd niedzielnego fana Kowalskiego na naszą ekstraklasę zmienił się choć trochę?


Udostępnij na Udostępnij na

Wszystko oczywiście zależy od tego, które spotkania oglądał. Bo nasza T-Mobile Ekstraklasa jest jak porządna sinusoida – raz na górze, raz na dole. I tak zestawiając spotkania Korony z Legią i PGE GKS-u Bełchatów z Piastem Gliwice otrzymujemy kompletnie inną wizję naszej ligi. Nudna? Czy może emocjonująca ze zwrotami akcji? Jaka jest rzeczywiście?

Baran nie baran – mądrze wykorzystał daną mu szansę

Czego większość drużyn/kibiców/trenerów T-Mobile Ekstraklasy może zazdrościć Michałowi Probierzowi? Ile osób, tyle odpowiedzi. Ktoś może powiedzieć – kameralnego, aczkolwiek bardzo pięknego stadionu i miasta. Wyników? Inni powiedzą – znajomości języków obcych i umiejętności ciętego ripostowania. Na pewno znajdzie się osoba, która krzyknie, że najbardziej zazdrości dobrobytu w napadzie. Jak to jest, że Mateusz Piątkowski, jeden z najlepszych napastników ligi na ten moment, niemal non stop nie łapie się do zespołu „Jagi”? I to właśnie o to bogactwo się dzisiaj będzie rozchodzić. Ale na pewno nie na pozycji napastnika…

Pokażcie nam zespół, który może pochwalić się trzema bramkarzami, którzy mogą bronić na takim poziomie. Bartek Drągowski – nieobliczalny młokos, który od największych europejskich mark wciąż woli, coraz ciaśniejszy dla niego, Białystok. Działaczom dajemy jeszcze maksymalnie dwa, trzy okna transferowe i w końcu na pewno się ugną. Dla 17-latka Podlasie jest za małe, a może trampoliną będą europejskie puchary, które ponownie mogą zawitać na wschód Polski. Jakub Słowik – 23-latek dwa lata temu zaliczył debiut w reprezentacji Polski. I wreszcie Krzysztof Baran, który skradł show w spotkaniu ze Śląskiem Wrocław.

Przez 363 dni dolnośląska twierdza nie została podbita przez nikogo. Kto nie próbował, ten nigdy nie wyjeżdżał z całą tarczą. Tym razem podopieczni trenera Pawłowskiego nie mieli wiele do powiedzenia, bo mimo ciągłego natarcia na bastion Barana Krzysztof nie zamierzał kapitulować i wywieszać białej flagi. – W tej sytuacji, gdzie obroniłem uderzenie Flavio, widziałem, że Portugalczyk nadbiega. Jakim cudem mi nie strzelił? Nie wiem. Być może on mnie nie widział – mówił skromnie bohater „Jagi”.

Sędziowska biała laska

Nie biała flaga, a laska przydałaby się naszym sędziom, którzy niestety zbytnio się ostatnio nie popisali. Z drugiej strony – takie coś chyba jeszcze w naszej lidze się zdarzyło, by zawodnik w dwóch debiutanckich meczach w nowym klubie trafił dwa gole, oba ze spalonego i jeszcze by zostały one uznane. Absurd level: hard!

To jednak nie koniec. Trafienie Arka Piecha, bo to on jest bohaterem tych akapitów, poszerzało „Brunatnym” drogę do ewentualnego zwycięstwa w poniedziałkowym spotkaniu (ostatecznie przegranym 3:1). GKS rozkręcał się coraz bardziej do momentu czerwonego kartonika dla Telichowskiego. W drugiej połowie to podopieczni Angela Pereza dominowali na boisku, a trafienie, które ustaliło wynik… również padło z ofsajdu. To niestety nie były najlepsze spotkania arbitrów. Biorąc jednak pod uwagę wpadki chociażby tych brytyjskich (np. Martin Atkinson), możemy odpuścić część win.

Poniedziałkowe odrodzenie

Zostańmy przy poniedziałkowym spotkaniu. Piszemy to z wielką ulgą – wreszcie, nareszcie (i tak dalej) możemy bardziej zagłębić się show otwierające tydzień. W końcu mamy się nad czym pochylić.

Zacznijmy od prostego pytania – czy ktokolwiek pamięta jakieś świetne spotkanie kończące w ostatnich latach kolejkę? Sięgamy pamięcią i takie spotkania zdarzały się od wielkiego święta. Ich poziom zazwyczaj nie powalał. Do tego poziomu dorównywała frekwencja – i ot, mieliśmy piękną sielankę, przy której niezaśnięcie było wielkim sukcesem.

W Gliwicach na trybunach pojawiło się niespełna trzy tysiące widzów. Niech ci, którzy wybrali z własnej, nieprzymuszonej woli coś innego, żałują. Bo w końcu poniedziałek nas nie zawiódł. GKS Bełchatów pod wodzą Arkadiusza Piecha, byłego piłkarza Legii, i Mateusza Maka zagrali naprawdę dobrze – podopieczni trenera Kieresia atakowali, czego efektem było dużo okazji strzeleckich. Wynik 1:0 dla gości był wielką niespodzianką. Zespół Piecha miał dużo pecha, a do tego był nieskuteczny. Na domiar złego czerwoną kartkę obejrzał Błażej Telichowski.

W przerwie reporter nc+ rozmawiał z Kamilem Wilczkiem. Napastnik zapytany o to, czy mają przygotowany jakiś specjalny wariant na swoich przeciwników grających w osłabieniu, odpowiedział, że muszą dążyć do strzelenia gola. Wydaje się być proste, może wręcz głupie. Ale to w tym była rzecz.

To zapowiadało wymianę ciosów w drugiej „rundzie”. Obie strony postanowiły się otworzyć, przyjezdni nieco z konieczności pozbawieni fragmentu gardy. Walkę znacznie lepiej przetrwali gospodarze, którzy nie tylko umiejętnie się bronili, ale również świetnie wyprowadzali kolejne uderzenia. Świetnie zagrał Tomasz Podgórski, który swój setny mecz uczcił trafieniem i asystą. Podobny dorobek dodał też Kamil Wilczek, a wynik mógłby być jeszcze bardziej okazały, gdyby nie skąpstwo napastnika wobec trafień. W kilku okazjach mógł podawać do nieco lepiej ustawionych kolegów. Postanowił jednak uderzać samemu. Na szczęście nie odbiło się to negatywnie na wyniku.

Debiuty i powroty

Nie możemy nie wspomnieć o tych, którzy również wyróżnili się w tej kolejce. Brawa dla Macieja Skorży, który postawił na młodego Jakuba Serafina. Młody chłopak już trzy lata temu został wyciągnięty z juniorów Stomilu Olsztyn i widać, że nikt nie będzie żałował tej decyzji. 18-latek na boisku nie uchronił się od błędów, ale z pewnością może zaliczyć swój debiut do udanych. Choć, jak sam przyznał po meczu, „ma do siebie żal o dwie straty”. Jeśli to coś więcej niż tylko puste słowa, to należy liczyć, że będzie z niego nie tylko inteligentny facet, ale również mądry i świetny piłkarz. Oby jak najwięcej takich w naszej lidze. To, że ma na to zadatki, pokazuje chociażby podanie do Gergo Lovrencicsa przy pierwszym trafieniu dla „Kolejorza” – po prostu znakomite.

Po dość nieudanym (a może po prostu po kompletnej klapie?) wylocie do Tuluzy do T-Mobile Ekstraklasy powrócił Dominik Furman. 22-letni pomocnik jest trzecim wyborem trenera Henninga Berga, stąd „debiut” dopiero w mało ważnym spotkaniu z Koroną Kielce. Legionista za każdym razem pokazał, że na wyjeździe poza rokiem bez gry nie stracił niemal nic. To wciąż ten sam gracz z tą samą jakością, tylko o rok starszy. Co prawda to żaden sukces, ale na boisku wyróżniał się dość dobitnie. Niestety, drużyna nie umiała z tego skorzystać, a nudne spotkanie zakończyło się wynikiem 0:0.

T-Mobile Oscary

Nagroda wędruje do Dawida Kownackiego.

https://twitter.com/DKwika/status/569533102684549120

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze