Blisko powtórki z półfinału MŚ – Legia pobiła faworyta


30 lipca 2014 Blisko powtórki z półfinału MŚ – Legia pobiła faworyta

Tego nie spodziewał się chyba nikt! Miał być gwałt, miała być arcyciężka przeprawa, porażka, a Legia Warszawa pokonała Celtic Glasgow aż 4:1. A mogło być dużo lepiej. Zmarnowane dwa karne i co najmniej dwie setki napawają optymizmem przed rewanżem. Trzeba jednak pamiętać, by ostatecznie nie zlekceważyć rywala. Szkoci mogą jeszcze pokazać pazur!


Udostępnij na Udostępnij na

Tuż przed spotkaniem Legii Warszawa z Celtikiem Glasgow zamiast o klasie przeciwnika, mówiło się o świetnie wyglądających strojach. Ciężko było traktować rywala poważnie, skoro na szpicy ekipy występuje zawodnik grający mocno przeciętnie, zauważył to zresztą nasz dziennikarz, Artur Dylewski.

Rzeczywiście, Fin gra wielkimi zrywami. W Schalke radził sobie nie tyle przeciętnie, co słabo. W ciągu 41 spotkań trafił ośmiokrotnie. Nielepiej szło mu w ostatnim sezonie, gdzie dobry miał jedynie start. Po dwóch bramkach w pierwszych dwóch spotkaniach gola nie zdobył przez cztery miesiące. O występie Skandynawa świadczy też trochę to, że zszedł tuż po pierwszej połowie, będąc zastąpionym przez nominalnego pomocnika. Zmiana taktyczna? Niekoniecznie…

Pierwsze minuty zapowiadały nam naprawdę świetne spotkanie. Legia chciała zrobić „Steauę”. Ondrej Duda próbował wprowadzić trochę nonszalancji, jednak większość jego zagrań lądowała pod nogami gości. Kiwać próbował Michał Kucharczyk. To wszystko było jednak na nic, bo koszmar sprzed roku powrócił. Najpierw ograć dał się Brzyski, potem zabrakło asekuracji kolegów, a przy celnym uderzeniu McGregora Kuciak był bez szans.

Złego miłe początki…

Na szczęście wreszcie to nam dopisało szczęście! W grze Celticu ewidentnie brakowało Scotta Browna, pewniaka w środku defensywy nie tylko w klubie, ale również i w reprezentacji. Zamiast niego w centralnej części obrony zagrali Ambrose i van Dijk. Holender radził sobie głównie dzięki świetnym warunkom fizycznym, jednak Nigeryjczyk najpierw zawalił przy pierwszym golu Legii, a swój występ na Łazienkowskiej zakończył zgarnięciem czerwonej kartki. I wręcz dziwne, że Forster nie krzyczał „F*ck off!” do swojego kolegi, który nie chciał opuścić boiska, a z zaangażowaniem, takim właśnie okrzykiem, pozdrawiał Miro Radovicia przez kilkanaście sekund, wysyłając mu tę jakże miłą wiązankę.

Nie chwalimy „Celtów” z formacji defensywnej, zastrzeżenia mamy również do stoperów Legii Warszawa. Niestety, to nie był najlepszy mecz Kuby Rzeźniczaka i Inakiego Astiza. Polsko-hiszpański duet nie miał w drugiej połowie zbyt wielu okazji do interwencji i wtedy zbytnio nie zawodził, choć w kilku sytuacjach było gorąco. Na początku starcia żaden z ŚO nie podszedł do McGregora, który przepchnął Brzyskiego i bezkarnie uderzył. Potem brakowało też zrozumienia, przez co ten sam zawodnik swobodnie oddał groźny strzał na bramkę. I wreszcie kiks Jakuba w polu karnym, gdy fatalnie piąstkował Duszan Kuciak.

Blisko 7:1 z meczu Brazylii z Niemcami. Czego zabrakło?

Czy jest ktoś, kto narzekałby, że Legia wygra 7 czy 8 do 1? Chyba nikt. Każdemu z nas powinno zależeć, by Polacy wreszcie zagrali w Champions League. Na razie zapowiada się to dobrze. Triumfator T-Mobile Ekstraklasy zagrał tak, jak należy. Otwarcie, klepką i w odpowiednich momentach starał się przyspieszać. Ostatecznie starczyło to na tylko trzybramkowe zwycięstwo. Tylko? To przecież i tak duży sukces? Ale mogło być dużo lepiej. „Legionistom” w odpowiednich momentach zabrakło wyrafinowania, boiskowego cwaniactwa, celności, szczęścia… Kiedy?

Festiwal błędów rozpoczął Michał Kucharczyk, który podjął dziś wiele złych decyzji. Pierwsza z brzegu. Znakomity przechwyt skrzydłowego na wysokości 30 metra połowy gości. 23-latek świetnie ruszył w stronę bramki Forstera i podjął najgorszą możliwą decyzję. Będąc w sytuacji 2 na 2, próbował uderzać ze skraju pola karnego, mimo że obok niego biegł zupełnie niepilnowany Miro Radović. Ta akcja jakby podcięła mu skrzydła. Wychowanek Świtu Nowy Dwór Mazowiecki w drugiej połowie zupełnie niepotrzebnie podawał do krytego kolegi, choć mógł samemu skończyć akcję strzałem. Drobna rehabilitacja nastąpiła w 37. minucie, gdy głową zgrał futbolówkę w bramkarską „piątkę”, czym odkupił winy, asystując przy trafieniu Serba z polskim paszportem.

Nie najlepsze spotkanie rozegrał również Michał Żyro. Pomocnik zakończył je trafieniem do siatki, jednak… cały czas czegoś brakowało. Przy pierwszym golu długo zwlekał z podaniem do Radovicia, później zawahał się w momencie, gdy znajdował się w sytuacji sam na sam z golkiperem. Ogólnie odzywają się stare demony Żyry mającego przebłyski, ale z drugiej strony bardzo niepewnego. Szkoda, bo potencjał rzeczywiście w nim drzemie. Czas, by wreszcie ta pewność siebie przemówiła przez niego, bo jeśli nie przytłoczy go presja, to stanie się w tym sezonie bardzo pewnym ogniwem Legii.

Trochę zarzutów można również postawić Ivicy Vrdoljakowi, jednak chyba sobie darujemy. Na szczęście dwa niewykorzystane karne się nie zemściły, a Chorwat i tak musi się teraz znajdować w fatalnej sytuacji psychicznej. Oby tylko w końcowym rozrachunku nie zabrakło właśnie tych trafień. Choć trafić mogli również Polacy, o których pisaliśmy akapity wyżej…

Kosa i Duda, czyli dwaj charakterni

Trzeba podkreślić również znakomitą postawę Ondreja Dudy i Kuby Koseckiego, którzy są niesamowitymi motorami napędowymi. Dzisiaj słowacko-polska para dawała z siebie dużo więcej niż 100%. Słowak popisywał się kilkoma znakomitymi wyjściami do piłki, a jeden z nich zakończył się spóźnioną interwencją i w rezultacie rzutem karnym. „Kosa” po wejściu na boisko wycinał na swoim skrzydle, mijając nawet dwóch zawodników w jednym momencie i kłując rywali swoimi uderzeniami.

Charakteru nie można dziś odmówić całej Legii, która po pierwszej straconej bramce nie cofnęła się do defensywy, tylko z większym animuszem ruszyła do ataku, co skutkowało golem i późniejszym pogromem. Warszawscy mistrzowie wreszcie zagrali bez europejskich kompleksów, o których w wywiadzie z nami opowiadał dziś Stefan Białas. Nie zabrakło charakteru, woli walki i chęci zrobienia tego nie tylko dla kibiców i polskiej piłki, ale, co najważniejsze, dla siebie! Nareszcie nie było minimalizmu! Legia mimo wysokiego prowadzenia i przejęcia inicjatywy nie tylko kontrolowała grę, ale robiła wszystko, by trafiać jak najczęściej.

Nie popadajmy jeszcze w hurraoptymizm!

Wszystko fajnie. Gdyby spotkanie komentował Dariusz Szpakowski, nie omieszkałby wtrącić tekstu znanego nam z FIFY: jak to mówią młodzi ludzie, masakracja! Legia zagrała bardzo dobre spotkanie, pierwsze tak dobre w tym sezonie. Nie ma jednak co obwieszczać przedwczesnego awansu. Stołeczna drużyna będzie musiała się jeszcze dużo napracować. Przed nimi ciężki wyjazd do Edynburga (stadion w Glasgow jest zajęty przez olimpijczyków z Wysp Brytyjskich), a o zwycięstwo nie będzie łatwo. To oczywiście nie ten sam Celtic, co rok temu, ale Szachtior Karaganda boleśnie przekonał się o jego sile. 2:0 w pierwszym meczu zwiastowało wyprawę po swoje. Kazachowie nie zlekceważyli rywala, a mimo to musieli obejść się smakiem, gdy w doliczonym czasie gry wynik został ustalony na 3:0.

Legię wciąż czeka bardzo trudne zadanie. Henning Berg i jego podopieczni będą mieli przed sobą bardzo ciężki tydzień. Oby tylko udało się go zakończyć wielkim happy-endem i walką o fazę grupową nie Ligi Europy, a Champions League, bo w tej chwili powinniśmy myśleć tylko o tych, elitarnych, rozgrywkach.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze