Copa America: Brazylia za burtą, Chile i Argentyna potwierdzają dominację


Za nami spotkania ćwierćfinałowe Copa America. Umówmy się, rollercoaster to nie był i tylko jedno spotkanie dostarczyło nam prawdziwych emocji, które na tym turnieju od początku uznać możemy za towar deficytowy. Chile zrobiło swoje, Peru pogoniło Boliwię, a Argentyna, mimo zwycięstwa w rzutach karnych, i tak okazała się drużyną o klasę lepszą od Kolumbii. Uratowało nas wczorajsze spotkanie i całkiem niezły popis piłkarskiej indolencji w wykonaniu brazylijskich kopaczy.


Udostępnij na Udostępnij na

Kopacz? Brazylia? Nie, to nie współgra ze sobą. Tak pewnie powinni pomyśleć kibice starszej daty, pamiętający chociażby niesamowite gwiazdozbiory z lat 70-tych i 90-tych XX wieku. Nawet mnie na samą myśl o jeszcze niedawnym kwartecie Adriano, Ronaldo, Ronaldinho, Kaka, grającym na mundialu w Niemczech dziewięć lat temu, przechodzą ciarki. Teraz to już jednak inna Brazylia i pozostało nam się do niej przyzwyczaić. Zacznijmy jednak od początku.

Na starcie dostaliśmy pojedynek Chile z Urugwajem. Nie ulega wątpliwości, że z Suarezem i spotkaniem na neutralnym terenie faworytem można by było uznać podopiecznych Tabareza. Jednak gramy w Chile, a Suarez nadal pauzuje za incydent z Chiellinim, dlatego też tworzenie teorii nie ma sensu i warto skupić się na faktach. A one są takie, że Chile w tym spotkaniu było lepsze. Brzmi trywialnie, ale tak rzeczywiście było i nie zgodzę się tutaj z opiniami, że podopieczni „Sampaoliego się męczyli”.

Mówienie w taki sposób w kontekście obecnych jeszcze triumfatorów Copa America i niedawno jeszcze czwartego zespołu na świecie jest zwykłą ignorancją. Urugwajczycy posiadając najlepszą linię defensywną w Ameryce Południowej, zagrali swoje i na poziomie, do którego nas zdążyli przyzwyczaić, a w związku z brakiem możliwości kreacyjnych w środku pola gra z kontrataku była jedynym racjonalnym rozwiązaniem. Chile należą się brawa, bo zarówno w pierwszej połowie, jak i drugiej dominowali nad przeciwnikiem i co chwilę byli w stanie poważnie zagrażać bramce Muslery. A Urugwaj? W pierwszej połowie odpowiedział tylko niegroźnym strzałem Sancheza.

Wybaczcie, ale nie będę się zagłębiał w analizę zachowania Jary. Nie interesuje mnie to kompletnie, a sprawy pozapiłkarskie zostawiam komu innemu. Nie zmienia to jednak faktu, że rzeczywiście był to moment przełomowy. Urugwaj do tej sytuacji bronił się mądrze, mimo okazji, które Chilijczycy stwarzali. Wydawać się mogło, że będą w stanie nawiązać walkę chociaż o pozostanie w grze do karnych. Jednak wtedy pojawił się Valdivia, który przytomnie zagrał do Isli, któremu wystarczyło dopełnić formalności. Pomocnik Palmeiras „zrobił” asystę i po raz kolejny potwierdza, że czas klasycznych rozgrywających w stylu Valerona i Riquelme jeszcze nie minął.

Chile zameldowało się w półfinale. Nie bez problemów, bez fajerwerków, ale wygrali najtrudniejszy dotychczasowy mecz na Copa i czekają już na półfinał.

No właśnie półfinał. Chilijczykom przyjdzie w nim się zmierzyć z Peruwiańczykami, którzy wyrośli na „czarnego konia” tego turnieju. Po niezłych występach w grupie i dosyć szczęśliwej wygranej z Wenezuelą Peru zagrało swój najlepszy mecz w rozgrywkach i pewnie odprawiło z kwitkiem Boliwijczyków, których już sam udział w ćwierćfinałach zakrawał o sensację. Niezły mecz w pierwszej połowie i minimalna przewaga Peruwiańczyków została udokumentowana dwubramkowym prowadzeniem. Zwłaszcza druga bramka Guerrero zasługuje tu na uwagę i stanowi wręcz podręcznikowy przykład przeprowadzania kontrataków.

https://www.youtube.com/watch?v=HgMHQZDx96g

W drugiej połowie Boliwijczycy zaczęli grać trochę odważniej, zagrażając jednak bramce strzeżonej przez Gallesę głównie ze stałych fragmentów gry. Ostatecznie jednak w 74. minucie Guerrero wykorzystał katastrofalny błąd obrony i nie pozostawił złudzeń, kto zasługuje na miejsce w finałowej czwórce. Boliwijczycy zdołali jeszcze odpowiedzieć bramką po karnym, jednak wątpliwości nie było. Peruwiańczycy byli o klasę lepsi i to oni zasługiwali na półfinał. Aaa, i zapamiętajcie Cristiana Cuevę – prawdziwe objawienie turnieju.

Po dwóch raczej jednostronnych ćwierćfinałach wszyscy czekali na szlagier. Kolumbia i Argentyna miały zagwarantować widowisko, jakiego jeszcze na tym turnieju nie było. Po raz kolejny zdecydowałem się iść zaspany rano na egzamin i spędziłem noc z południowoamerykańskim futbolem. No i niestety, odrobinę się zawiodłem. Kolumbia nie przypomina już tej ekipy z zeszłorocznych mistrzostw świata, a Falcao po raz kolejny pokazał, że jest już cieniem piłkarza, który kiedyś pogrążał Chelsea w Superpucharze Europy.

Zdecydowana przewaga Argentyńczyków przez całe spotkanie, którzy obijali bramkę Ospiny jak Lenox Lewis swego czasu Gołotę. Kolumbijczyków nie było stać nawet na jedną, stuprocentową sytuację i dotrwali do rzutów karnych znanym tylko dla siebie sposobem (a raczej dzięki Ospinie). Tam prawdziwą niesprawiedliwością byłoby ich przejście do półfinału, z czym zgadzała się z nami siła wyższa i to Argentyńczycy lepiej wykonywali serię jedenastek.

https://www.youtube.com/watch?v=DFp7527dWwc

Kolumbia żegna się z turniejem, a Argentyna zagrała swój bodajże najlepszy mecz w całym turnieju. Forma zaczęła rosnąć i jeżeli utrzymają ją do 4 lipca, Messi będzie mógł wznieść do góry pierwsze poważne reprezentacyjne trofeum.

Zanim jednak dojdzie do finału, podopieczni Martino zmuszeni będą stawić czoła Brazylijczykom Paragwajczykom. Tak, spora sensacja i jedyna w trakcie spotkań ćwierćfinałowych. Fakt, Brazylia grająca bez Neymara traci jakieś 30-40% swojej wartości, co nie zmienia jednak faktu, że z reprezentacją Paragwaju i tak powinna sobie poradzić. Nic bardziej mylnego.

Paragwaj od początku wyglądał na bardziej zdeterminowaną drużynę i to mimo braku na boisku największego walczaka w kadrze – Ortigozy. Świetnie wyglądał na skrzydle Benitez, którego plecy kilkukrotnie musiał oglądać Dani Alves. Całkiem nieźle prezentował się zaliczający dopiero drugie spotkanie w kadrze Eduardo Aranda, który w środku pola dzielnie stawiał czoła bardziej utytułowanemu Fernandinho. Jednak najlepsze wrażenie robił drugi skrzydłowy Paragwaju – Derlis Gonzalez, który po raz kolejny udowodnił, że drzemie w nim olbrzymi potencjał. Przypieczętowaniem świetnego występu były dwa rzuty karne, które wykorzystał w trakcie spotkania i serii rzutów karnych, co czyniło z niego bohatera nr 1 wczorajszego spotkania.

https://www.youtube.com/watch?v=2qn48WNGgGs

A Brazylia? O indolencji strzeleckiej „Canarinhos” napisano już wiele artykułów i nic nowego już nie wymyślę. W kraju kawy pozostaje tylko czekać na lepsze pokolenie, które będzie w stanie być partnerami dla Neymara, a nie dostarczycielami piłek.

Chile – Peru i Argentyna – Paragwaj. Trudno było obstawiać taki zestaw półfinałów, ale nie od dziś wiadomo, że Copa America rządzi się własnymi prawami. Nam pozostaje wierzyć, że pozostałe spotkania będą równie emocjonujące jak dzisiejsze starcie i nie będziemy już żałować nieprzespanych nocy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze