Karać należy z głową


24 maja 2015 Karać należy z głową

Kilka dni temu Komisja Dyscyplinarna PZPN-u poinformowała o ukaraniu dwóch byłych zawodników GKS-u Bełchatów: Radosława Matusiaka oraz Dariusza P. oskarżonych o udział w ustawianiu meczów sprzed 10 lat. Pierwszy z wyżej wymienionych nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów, a o jego niewinności świadczyć ma choćby fakt, że zezwolił mediom na używanie jego pełnego nazwiska. 


Udostępnij na Udostępnij na

15-krotny reprezentant Polski wraz z ponad dwudziestoma innymi piłkarzami „Brunatnych” miał ponoć wpływać na decyzje sędziowskie przez wręczanie łapówek, do czego oczywiście się nie przyznaje. Proces, który toczy się od września 2014 roku w jednym z bełchatowskich sądów, nie został jeszcze rozstrzygnięty, ale władze naszej piłkarskiej centrali postanowiły już teraz ukarać domniemanych winowajców. I cała ta sprawa pewnie obeszłaby się bez większego echa, gdyby nie rodzaj kary, jaki nałożono na Matusiaka. Otóż wychowanek Widzewa Łódź, który karierę zakończył w 2012 roku, otrzymał zakaz… gry przez 1,5 roku.

Trzeba przyznać, że PZPN potrafi wykazać się pomysłowością w decydowaniu o losie polskich piłkarzy, co doprowadziło do śmiechu również Matusiaka. Piłkarz nie omieszkał skomentować kontrowersyjnego, czy wręcz idiotycznego, wyroku Komisji Dyscyplinarnej na Twitterze. Były gracz m.in. Wisły Kraków oraz włoskiego Palermo napisał: – Jak PZPN może zawiesić kogoś, kto od 3 lat nie jest w jego strukturach? (…) Rozumiem, że nie będę mógł oglądać meczy kadry? Trudno się dziwić takiej reakcji ekskadrowicza, gdyż nikt jeszcze nie udowodnił mu postawionych zarzutów, a federacja dowodzona przez Zbigniewa Bońka już zdążyła go zdyskwalifikować.

Tego typu, mniej lub bardziej śmiesznych, wyroków struktury Polskiego Związku Piłki Nożnej wydały setki, jeśli nie tysiące. Właściwie bez przerwy wchodzą w życie kolejne zakazy, nakazy itp., za których nieprzestrzeganie klubom piłkarskim grożą różnego rodzaju sankcje. Przypadek Matusiaka nie jest jedynym, który negatywnie wpływa na wizerunek naszej futbolowej centrali. Dawniej kojarzona była z notabene korupcją i tzw. leśnymi dziadkami, którzy za wszelką cenę starali się utrzymywać swoje posady. Grzegorz Lato i Zdzisław Kręcina to postacie niezbyt mile kojarzone przez kibiców. Ich rządy doprowadziły do tego, że podczas meczów reprezentacji jej fani wielokrotnie skandowali obraźliwe hasła pod adresem najbardziej znienawidzonej instytucji w kraju (no może poza ZUS-em).

Wydawało się, że nowy prezes PZPN-u, czyli Zbigniew Boniek, zdoła przywrócić mu dobre imię, do czego należy dążyć przede wszystkim przez ustanowienie przejrzystego prawa, za którego złamanie kara powinna budzić uznanie, a nie śmiech, jak to wygląda obecnie. Bo czy naprawdę należało karać finansowo Lech Poznań, że w trakcie tegorocznego finału Pucharu Polski kibice tej drużyny pozwolili sobie na odpalenie rac? Wiadomo nie od dziś, że wszelkiego rodzaju środki pirotechniczne robią ogromne wrażenie i dodają uroku stadionowym widowiskom. Kara finansowa w wysokości 25 tys. złotych jest, delikatnie mówiąc, dziwna, gdyż sympatycy „Kolejorza” wespół z fanami Legii Warszawa 2 maja stworzyli doskonały spektakl. Wypełniony po brzegi Stadion Narodowy już dawno nie widział tak wspaniale dopingujących kibiców, których oprawy meczowe wcześniej przez nich przygotowane zapierały dech w piersiach.

Słuchając o kolejnych karach nakładanych na kluby ze wszystkich poziomów rozgrywkowych, często można odnieść wrażenie, że Boniek i jego pomocnicy szukają winnych danego przewinienia nie tam, gdzie powinni. Dlaczego piłkarze reprezentujący klub, który ma problemy z wypłatą pieniędzy na czas, muszą rozpoczynać sezon z minusowymi punktami? Nie dość, że przez wiele miesięcy grają praktycznie za darmo, to później stają do nierównej walki z innymi teamami. Może jedno oczko in minus, z którym sezon 2015/2016 zapoczątkują piłkarze krakowskiej Wisły, nie jest jakimś ogromnym problemem, ale pewien niesmak jednak pozostaje. Jeżeli sponsorzy klubu mają trudności z wywiązywaniem się ze swoich obietnic, należy ich pociągać do odpowiedzialności, a nie Bogu ducha winnych futbolistów.

Do PZPN-u przylgnęła ostatnio łatka związku, który za wszelką cenę próbuje egzekwować pieniądze od polskich klubów – nawet za drobne przewinienia. A skoro zbrodnia nie jest szczególnie wielka, to i kara musi być wprost proporcjonalna. Jak to mówią: grosz do grosza… Czy jednak przepis mówiący o nakładaniu grzywny w przypadku, gdy przynajmniej pięciu piłkarzy danej drużyny zostanie ukaranych żółtą lub czerwoną kartką jest nam niezbędny? Z jednej strony taki zapis powoduje (przynajmniej teoretycznie), że zawodnicy unikają ostrej gry, z drugiej zaś zmniejsza ich wolę walki. Wiadomo bowiem, że prezes jakiegoś małego klubiku, ledwo wiążącego koniec z końcem, nie pozwoli swoim chłopakom na ostrą rywalizację. I choć kwoty do zapłacenia za zebraną liczbę kartek nie są może zbyt duże (kilkaset złotych), mogą stanowić spory problem dla najbiedniejszych. Poza tym wielu trenerów nie wiedziało, że taki przepis w ogóle istnieje.

Kolejnym absurdalnym przykładem karania maluczkich jest sankcja nałożona na OKS 1945 Olsztyn w 2008 roku. Podczas meczu z Jeziorakiem Iława kibice gospodarzy doprowadzili do chwilowego przerwania spotkania. Powodem całego zamieszania był dym spowodowany odpaleniem rac, a także rzucanie na murawę różnego rodzaju przedmiotów. Z trybun poleciała butelka (oczywiście jest to niedopuszczalne), ale też – uwaga! – pociski w postaci serpentyny. Swoją drogą to ciekawe, że butelka i serpentyna zostały zdefiniowane jako pocisk. Najwidoczniej pracownicy PZPN-u uznali, że oba te przedmioty są tak samo niebezpieczne i można je ze sobą połączyć.

Sankcja za ciskanie kawałkami taśmy została wyceniona na 1,5 tys. złotych, ale już np. celowanie petardami hukowymi w piłkarzy Polonii Warszawa przez kibiców KS Łomianki, a także skandowanie w ich kierunku wulgarnych frazesów, zakończyło się jedynie grzywną… 500 złotych. Kara Wydziału Dyscypliny Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej jest, najkrócej mówiąc, żałosna. Podobnie jak przepis zabraniający oceniania polskich sędziów na podstawie zapisu wideo. A niektórych arbitrów należałoby już dawno odsunąć od ekstraklasy.

16.03.2013 Lech Poznań – GKS Bełchatów 0:0
Sędzia Marcin Borski (fot. Hanna Urbaniak / iGol.pl)

16 kwietnia 2011 roku Marcin Borski niesłusznie pokazał drugą żółtą kartkę piłkarzowi Ruchu Chorzów w wyjazdowym meczu przeciwko Widzewowi Łódź. Wojciech Grzyb musiał oczywiście przedwcześnie udać się do szatni, choć to nie on powalił na ziemię jednego z graczy RTS, lecz… jego bramkarz, Maciej Mielcarz. Kto wie, czy tamten pojedynek nie zakończyłby się inaczej (padł remis 0:0), gdyby sędzia Borski nie podjął błędnej decyzji, z której później nie mógł nawet zostać rozliczony.

Opisywane w niniejszym felietonie przypadki pokazują, że Zbigniew Boniek i jego organizacja nie są jeszcze ideałami i zapewne prędko nie będą, choć była gwiazda reprezentacji czasami tak to przedstawia. Popularny „Zibi” wciąż musi pracować nad zmianami przepisów, które zdecydowanie zbyt często uderzają w małe drużyny oraz piłkarzy ekstraklasowych teamów. I z przedwczesnym orzekaniem o tym, kto dał łapówkę, a kto nie, także należałoby się trochę wstrzymać. Bo później może trzeba będzie się kajać przed kamerami i przepraszać, co poważnemu prezesowi raczej nie przystoi.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze