A mogło być całkiem inaczej…


30 października 2014 A mogło być całkiem inaczej…

W czwartek obchodziłby 48. urodziny. Niestety Dariusz Marciniak przepił swoje życie i nie tylko. To kolejny przykład ogromnego talentu zatopionego w kieliszku. Niestety od reszty różni się tym, że wszystko skończyło się tragicznie.


Udostępnij na Udostępnij na

Uchodził za jeden z największych talentów piłkarskich w Polsce, o ile nie w Europie. Choć nie najlepszy technicznie czy szybkościowo, miał to coś. Wychowanek Stali Rzeszów w 1984 trafił do Śląska Wrocław i tam zaczęła się jego zabawa.

Od małego uchodził za świetnego piłkarza, więc nie trudno się dziwić, że kadra była jego przeznaczeniem. W 1984 roku zdobył z kolegami brązowy medal mistrzostw Europy U-18. Gdy się na niego patrzyło, wydawało się, że to tylko początek sukcesów.

Wyrastał ponad wspaniałą generację piłkarzy, jednak zachowywał się jak wszyscy w tamtych latach. Tak samo jak grać, potrafił się dobrze bawić.

Przez lata nie przeszkadzało mu to, ponieważ charakteryzował się niesamowitą wydolnością, która pozwalała mu niwelować kaca itp. Potrafił całą noc chlać, a rano wyjść na boisko i grać lepiej od reszty.

Jego zaletą była gra w powietrzu oraz ustawianie się. Był prawdziwym lisem pola karnego. Jeśli dostał piłkę do nogi, robił, co chciał. Na murawie przypominał Gerda Mullera. Poza nią – Georga Besta.

Karierę robił w Polsce, w Śląsku i Zagłębiu Lubin. Był na tyle świetny, że nawet nieprzespane noce nie przeszkadzały mu w zdobywaniu bramek. Zdobył nad Wisłą m.in. mistrzostwo i Puchar. Otwierały się przed nim międzynarodowe stadiony. Nie dotarł do nich z dwóch powodów. Po pierwsze za czasów komunizmu trudno było opuścić nasz kraj. Ważniejsza była jednak druga przyczyna. On sam nie chciał wyjeżdżać, bo wiedział, że przy swoim stylu życia nie da sobie rady przy treningach.

A zgłaszał się po niego nie byle kto. Kilka razy do biura Śląska wpływały pisma z Realu Madryt czy Bayernu Monachium. Marciniak nie chciał jednak zmieniać swojego życia. Wyjechał dopiero po upadku komunizmu, jednak wtedy było już za późno.

Nie w głowie były mu treningi. Wolał balować razem z kolegami. Razem z nim przepadła świetna generacja piłkarzy z Dziekanowskim czy Iwanem na czele. Po upadku komunizmu zdołał wyjechać, jednak był już tak przepity, że zahaczał o jakieś słabe belgijskie i niemieckie kluby. Wszędzie wiedzieli o jego upodobaniach, ale wszystko nadrabiał grą. Niestety nawet przy dobrej dyspozycji nie miał szans na przebicie się do profesjonalnego zespołu.

Wiedział o swoim problemie, jednak nie zamierzał nic z tym fantem robić. Gdy przyjechał po niego Rosenborg Trondheim, zwyczajnie odmówił, bo nie wytrzymałby treningów w zespole, który często pojawiał się na europejskich arenach.

Czerpał z życia pełnymi garściami. Nie słuchał nikogo i to go zgubiło. Stracił swoją karierę, jeszcze zanim ją zaczął. Trafił do poważnej piłki zbyt szybko i nie dał sobie rady. Będąc piłkarzem Śląska, zaprosił do swojego pokoju dziewczynę. Gdy zgarnął ich kapral wojska polskiego, po prostu powiedział w jego kierunku: „Spi…..j”, po czym odszedł. Na pytanie, kim był ten człowiek, odpowiedział: „Jakiś portier”.

Wydawało się, że nigdy się nie zmieni. Ostatecznie się udało i przestawił piłkę ponad picie. Było już jednak bardzo późno. W 2003 roku zmarł na atak serca, w następstwie choroby alkoholowej.

Mawiano o nim, że dostał coś od Boga, ale to wszystko zmarnował. I chyba tak było. Skoro jeden z największych talentów w polskim futbolu zagrał tylko pięć spotkań w dorosłej reprezentacji, coś musiało być na rzeczy. Miał najwyraźniej inny pomysł na życie niż jego przeznaczenie. A może właśnie to taki los był jego przeznaczeniem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze