W poprzednim tygodniu wszyscy twierdzili, że główne aspekty rozegrają się w Londynie, Mediolanie i Barcelonie. No i faktycznie nikt się nie pomylił. Tak właśnie było, mało rzeczy nas zdziwiłło, więc chyba nikt nie będzie zaskoczony naszą piątką najistotniejszych wydarzeń minionego weekendu.
5. Liverpool dalej swoje
Brendan Rodgers staje się powoli większym pośmiewiskiem niż przed rokiem o tej samej porze David Moyes. Jeden Suarez odszedł, a „The Reds” z potentata stali się Świętym Mikołajem. Rozdają punkty na lewo i prawo, zapomnieli tylko o sobie. Crystal Palace wygrało, a jakby było mało, to całkiem zasłużenie. Nie było widać różnicy w ilości pieniędzy na koncie czy wartości poszczególnych zawodników. Taki Lovren wyglądał jak leszcz w porównaniu ze swoimi rywalami.
3:1 może nie jest supersprawiedliwe, ale po Liverpoolu trzeba oczekiwać więcej, a szósta porażka w 12. meczu to poniżej oczekiwań średniaka, a co dopiero wicemistrzów Anglii.
Fakt, że Crystal postawiło trudne warunki i niełatwo wygrać, gdy rywal strzela takie bramki:
Panie i Panowie, kapitan reprezentacji Australii, Mile Jedinak!https://t.co/vo696Vw0IS@Socceroos #GoSocceroos #aleague
— Kotleszka_Soccer ???? (@Adam_Kotleszka) November 23, 2014
4. „Lewy” strzela i asystuje, Bastian wraca do gry, a Bayern demoluje
Dobra informacja nie tylko dla Niemców, ale i całej światowej piłki. Bastian Schweinsteiger jest już chyba w całości zdrowy i w meczu z Hoffenheim wszedł na końcowe minuty. Było widać różnicę? Tak, szczególnie przy jego asyście, która dała czwartą bramkę. Pewnie takiego występu nie spodziewał się nawet Guardiola.
Ale od początku. Zawodnikiem spotkania został Robert Lewandowski. Fajnie wykończył głową dośrodkowanie Robbena, później mu się odwdzięczył, a cały mecz wyglądał jak treningowa gierka. Współpraca Polaka z Holendrem wygląda naprawdę imponująco. Czekamy na więcej.
3. Remis w derbach Mediolanu
I Milan, i Inter pilnie potrzebowały trzech punktów, żeby czołówka nie odskoczyła, ale w meczu, w którym obydwie ekipy grały u siebie, nie było rozstrzygnięcia. Nikt nie chciał być gościnny dla swojego współlokatora, więc trudno spodziewać się innego wyniku.
Znów błysnął Jeremy Menez, a jak tak dalej pójdzie, to „Rossonerri” zmienią nazwę na AC Menez. Po bramce było za mało, więc jeszcze El Shaarawy i Icardi przetrzepali poprzeczki. Z całą pewnością jednak ten mecz nie zawiódł fanów Serie A.
https://twitter.com/FootballVines/status/536612650973921281
2. Arsenal gra, Manchester wygrywa
De Gea jest naprawdę dobry, to fakt. W meczu z Arsenalem miał niesamowicie dużo obron, ale tak na dobrą sprawę, mimo że gospodarze mieli całą masę celnych strzałów, Hiszpan nie musiał zbyt dużo robić. Wystarczyło, żeby usiadł pośrodku, a „Kanonierzy” i tak kopaliby w niego.
Chyba Manchesterowi się to znudziło i sam zaczął grać. Skończył z wręcz niebywałą statystyką – dwóch bramek i jednego celnego strzału. Do tego kontuzja Szczęsnego i Arsenal = debile roku.
Podkręć jak Gibbs https://t.co/fZaEPhVowt
— Daniel Markiewicz (@daniel__eM) November 22, 2014
1. Messi pobił rekord Zarry
Grzegorz Krychowiak miał powstrzymać Leo Messiego od pobicia rekordu największej liczby strzelonych bramek w Primera Division. Mimo że Polak nie zagrał źle, to nawet nie był bliski swojego celu, skoro Argentyńczyk wpisał się na karty historii po pięknym rzucie wolnym.
Przez 60 lat to Telmo Zarra był rekordzistą z 251 bramkami na koncie. Ale kto miał pobić ten rekord, jak nie Messi? A jak już pobić, to z przytupem. Jeden gol to za mało, więc wicemistrz świata dołożył jeszcze dwie i na razie kończy się na liczbie 253. A przecież on ma dopiero 27 lat!
A tak Argentyńczyk wyrównał rekord:
https://twitter.com/VineFooty/status/537007864737705985