Polscy trenerzy na marginesie


10 maja 2015 Polscy trenerzy na marginesie

Polscy trenerzy nie cieszą się wzięciem na światowym rynku pracy. Nawet kluby średniej klasy w Europie czy w krajach Trzeciego Świata coraz rzadziej się nimi interesują, o drużynach narodowych nie ma nawet co wspominać.


Udostępnij na Udostępnij na

Na pewno wpływa na to brak sukcesów naszych piłkarzy w wielkich turniejach. Liczą się wyniki, jakie się osiągnęło w pracy szkoleniowej, ale nie możemy się łudzić, że na kimś wrażenie robią tytuły zdobywane na naszym podwórku. Weryfikacją klasy trenera jest to, w jakim stylu prowadził swoją drużynę w Lidze Mistrzów, co od kilkunastu lat jest dla polskich zespołów nieosiągalne, albo w finałach mistrzostw świata.

Sukces rodzi sukces

Na World Cup 2002 selekcjonerem „Biało-Czerwonych” był Jerzy Engel, który dopiero po ponad trzech latach azjatyckiego czempionatu zdecydował się na podjęcie pracy za granicą. Na kilka miesięcy wrócił wtedy na Cypr, gdzie miał ustaloną markę, bo pracował tam przez wiele sezonów przed objęciem reprezentacji. Natomiast na Weltmeisterschaft 2006 naszą drużynę narodową prowadził Paweł Janas, który potem miał wyjechać do Grecji albo Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale nic z tego nie wyszło. A szkoda, bo w latach 80. był popyt na naszych trenerów w egzotycznych krajach, np. w Tunezji. Piłkarską reprezentację trenował Ryszard Kulesza, a potem Antoni Piechniczek. Z kolei Bernard Blaut, który szkolił tamtejsze kluby przed finałami mistrzostw świata w 1990 roku, na krótko wylądował na posadzie szefa kadry, ale Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Nauczyciele Greków

Także w Grecji w latach 70. i 80. poprzedniego stulecia trenerzy znad Wisły cieszyli się ogromnym powodzeniem. Pięciu naszych szkoleniowców równocześnie pracowało w klubach tamtejszej ekstraklasy piłkarskiej, a byli to: Kazimierz Górski, Jacek Gmoch, Andrzej Strejlau, Jerzy Kopa i Janusz Pekowski. Potem nasza reprezentacja coraz mniej liczyła się w futbolowym świecie i wprawdzie selekcjonerzy po odejściu otrzymywali możliwość pracy za granicą, lecz działali tam bez jakichś spektakularnych sukcesów. Wojciech Łazarek choćby w Izraelu i Arabii Saudyjskiej, Egipcie, a nawet w Sudanie, Henryk Apostel w Omanie, Janusz Wójcik na Cyprze i w Syrii, zaś Andrzej Wiśniewski – w Palestynie.

Mało kto pamięta, ale w połowie lat 70. trenerem Feyenoordu Rotterdam był Antoni Brzeżańczyk. Na pewno na jego nominację wpłynął fakt, że wcześniej prowadził jako selekcjoner „Biało-Czerwonych” oraz był trenerem słynnego w owym czasie w całej Europie Górnika Zabrze. Były selekcjoner naszej drużyny narodowej Leo Beenhakker wtedy dopiero uczył się zawodu trenerskiego, prowadząc juniorów Feyenoordu!

Wrócić i znowu wyjechać

Całkowicie inną grupę stanowią byli piłkarze, którzy po zakończeniu kariery pozostali za granicą i tam zostali trenerami. Dla nich działalność w klubach zagranicznych była promocją do tego, aby trafić do krajowych drużyn, a nawet do reprezentacji, jak stało się w przypadku Bońka. Franciszek Smuda i Stefan Majewski zanim podjęli pracę w polskich klubach, praktykowali za granicą. „Franz” w Niemczech i Turcji, zaś „Doktor” w Niemczech. Jednak gdy potem ponownie próbowali swoich sił w klubach zagranicznych, to Majewskiemu udało się znaleźć tylko zatrudnienie w amatorskim zespole 1.FC Kaiserslautern, a Smuda, choć od dawna marzy o trenowaniu zespołu z Bundesligi i nawet pojawiały się takie pogłoski, angaż dostał w cypryjskiej Omonii Nikozja. Ostatnimi czasy nasi trenerzy zaliczyli krótkie epizody za granicą. Michał Probierz w Arisie Saloniki, Henryk Kasperczak na PNA z Mali, zaś Jacek Gmoch przez chwilkę prowadził Panathinaikos Ateny.

Jakie jest wyjście z sytuacji, żeby polscy szkoleniowcy wyjeżdżali do pracy za granicą? Trzeba uwiarygodnić nasz futbol. Kluby muszą grać uczciwie, bo zagraniczny kontrahent musi odzyskać pewność, że dobra postawa zespołu jest zasługą trenera i piłkarzy, a nie wynika z innych spraw. Bo nasi trenerzy nie są wcale gorsi od zagranicznych.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze