Takim słowem prezydent Sportingu Lizbona, Bruno De Carvalho, określił mechanizm w piłce nożnej, który po angielsku nazywa się "third-party ownership". Po polsku jest to sytuacja, w której podczas transferu zawodnika lub w kwestii jego własności występuje strona trzecia w postaci: funduszów inwestycyjnych, agentów piłkarskich lub agencji sportowych.
Proceder, w skrócie określany jako TPO, zaczął się rozprzestrzeniać na początku lat 90. w Ameryce Południowej. Brazylijskie i argentyńskie kluby, jak wiemy, nie należą do finansowych mocarzy, ale ich rynek jest przepełniony bardzo dużą liczbą utalentowanych piłkarzy. Jak pogodzono oba fakty? Jako że największe kluby z obu krajów chciały pozyskiwać dobrze prosperujące gwiazdy lokalnych zespołów, ale nie było ich na to stać, zdecydowano się na lekką zmianę procederu finansowego, jakim jest zakup zawodnika.
Aby nieco ułatwić wytłumaczenie mechanizmu, będziemy operować wymyślonym przykładem. Załóżmy, że zawodnik, którego nazwiemy Miguel, świetnie prosperuje. Ma 18 lat, jest królem strzelców zaplecza brazylijskiej ekstraklasy. Klub X z ekstraklasy zauważa go i jest na 90% pewny, że to będzie świetna inwestycja. Problem w tym, że klub X nie ma pieniędzy, ponieważ ma słaby biznesplan i nie notuje dochodów. Kontaktuje się zatem z funduszem inwestycyjnym bądź agencją piłkarską, która wykłada połowę z dwumilionowej transakcji (udział owej trzeciej strony zawsze oscyluje między 10 a 50 procentami łącznej kwoty transferowej).
Nasz Miguel trafia więc do klubu X i gra w nim przez dwa lata. W brazylijskiej Serie A (tak nazywa się w Kraju Kawy najwyższa klasa rozgrywkowa) znów zbiera świetne noty i przyciąga zainteresowanie klubów europejskich. Powiedzmy, że najbardziej konkretną propozycję składa klub Y z Hiszpanii. Kwota wyłożona na stół za Miguela wynosi 8 milionów, z czego połowa trafia do strony trzeciej. Dlaczego? Ano dlatego, że tak działa ten mechanizm. Fundusz inwestując 50% kwoty w transfer Miguela, gdy przychodził do klubu X, oczekuje również 50% dochodu, gdy ten zostanie wytransferowany dalej, na Stary Kontynent. Inaczej to by się tej trzeciej stronie nie opłacało, nie byłoby znaczącego dochodu, jakim są zainteresowani.
Taka sytuacja wydaje się być prosta i opłacalna dla obu stron, ale tak naprawdę rodzi wiele patologii i niejasności, gdy do niej dochodzi. Bo czy należy się spodziewać, że zawodnik trafi do klubu, do którego chce trafić, do tego, który zaoferuje mu najlepszy rozwój i perspektywy, czy do tego, który wyłoży na stół największe pieniądze? Czy taki piłkarz nadal gra dla swojego klubu czy dla inwestora, który chce odzyskać pieniądze, które zainwestował? Jeśli mamy do czynienia z młodym piłkarzem, to czy można się spodziewać, że wówczas proces jego całej kariery będzie starannie zaplanowany? Raczej nie.
Jakie są najbardziej znane transfery z udziałem TPO? Chociażby Cristiano Ronaldo czy ostatnio Brazylijczyka Neymara. Premier League w sezonie 2006/2007 wstrząsnął przypadek dwóch Argentyńczyków kupionych przez West Ham United – Carlosa Teveza i Javiera Mascherano. Reprezentanci „Albicelestes” trafili do zespołu „Młotów” ostatniego dnia sierpniowego okienka transferowego w dość tajemniczych okolicznościach.Proces ich przybycia na Wyspy Brytyjskie od początku wpadł pod lupę FA, co skończyło się karą w wysokości 5,5 miliona funtów pod koniec sezonu.
Teoretycznie wszystko się zgadzało, ale WHU wówczas walczył o utrzymanie, a Tevez strzelił dla drużyny wtedy prowadzonej przez Alana Curbishleya wiele ważnych bramek, w tym w ostatniej kolejce sezonu na Old Trafford, co dało londyńczykom zwycięstwo (1:0) i utrzymanie zarazem. Jednak fakt, że walka o utrzymanie trwała do samego końca między trzema klubami (Wigan, Sheffield United i WHU) spowodował, że pierwsze dwa kluby domagały się spadku „Młotów”. Argumentowano to tym, że Tevez i Mascherano sportowo przyczynili się do utrzymania WHU, a tym samym do spadku Sheffield United (Wigan się utrzymało), a tego nie da się przeliczyć na żadną karę finansową, bo gra w Premier League to wielki prestiż.
Mimo tego, że od tego incydentu jeszcze bardziej monitoruje się transfery na Wyspach (klub przed otrzymaniem licencji na transfer, która legitymuje przejście zawodnika do drużyny i sprawia, że może grać, musi udowodnić, że w kupnie nie uczestniczył więcej niż jeden podmiot), to ironicznie przyczynia się to do rozwoju tego procesu. 5,5 miliarda funtów (!!!), jakie kluby PL otrzymują między siebie za prawa do transmisji od telewizji, naturalnie wpływa na powiększenie się ich budżetów transferowych. A że trafiają tam najlepsi piłkarze świata, za największe pieniądze świata, to łatwo się domyśleć, że część tych pieniędzy trafia do TPO, którzy sprzedają do Premier League piłkarzy, w których mają pewien „udział”.
Takimi najświeższymi przykładami są: Marcos Rojo, Lazar Markovic czy Eliaqum Mangala. We wszystkich przypadkach kluby z Wysp, które kupowały owych piłkarzy, musiały zapłacić nie tylko klubom, w których grają, ale również funduszom, które miały w nich częściowy udział. Szczególny jest przypadek Mangali, za którego Manchester City zapłacił 32 mln funtów. Poza FC Porto pieniądze trafiły też do dwóch funduszy inwestycyjnych – Doyen i Robi Plus. Cały haczyk polega na tym, że w późniejszym wywiadzie, którego udzielał w ramach dokumentu robionego przez jedną ze stacji na Wyspach o TPO, Francuz przyznał, że nie miał bladego pojęcia o tym, że jego karta zawodnicza była podzielona i należała do innych podmiotów, nie tylko do klubu, w którym występował. Inni znani piłkarze transferowani na zasadzie udziału trzeciego podmiotu to między innymi: Jo, Ramires, Hulk, Luis Fabiano, Radamel Falcao, Hernanes, Joao Moutinho czy Jose Bosingwa.
Proszę również zwrócić uwagę na kraj, z którego do PL przychodziła cała wyżej wymieniona trójka. Portugalia. O ile w Ameryce Południowej krajami, gdzie praktyka TPO jest najbardziej rozwinięta, są Argentyna oraz Brazylia, o tyle w Europie największa skala tego procederu ma miejsce w Portugalii. W Premiera Lidze, według ustaleń KPMG, 27-36% zawodników nie należy tylko do własnego klubu. A trzeba dodać, że ten precedens rozwija się dynamicznie w drugim kraju, który leży na Półwyspie Iberyjskim, czyli Hiszpanii, a powodem jest głównie kryzys finansowy który znacznie mocniej uderzył tamte kluby niż te angielskie.
Inna sprawa to związek między ustawianiem meczów a TPO. Co prawda nie udowodniono takiego procederu, bo zazwyczaj bardzo trudno ustalić, kto tak naprawdę stał za wypaczeniem wyniku meczu (kto przyniósł łapówkę łatwo ustalić, ale na czyje polecenie już o wiele trudniej), ale jeśli inwestujemy w piłkarza i chcemy dostać zwrot zainwestowanych pieniędzy, to możemy się posunąć do różnych radykalnych czynów. Tym bardziej jeśli jesteśmy biznesmenami niezwiązanymi ze światem sportu i nie bardzo interesuje nas dobro piłki.
Są jednak i obrońcy tych praktyk i, jak nie trudno się domyślić, są nimi ludzie, którzy zyskują na całym przedsięwzięciu. Pini Zahavi, 71-letni agent piłkarski, niegdyś tak samo mocny i potężny jak teraz Portugalczyk Jorge Mendes, tak komentuje chęć zakazania TPO: – Anglicy, którzy tak mocno lobbują, aby zakazano tego typu praktyk, po prostu tego nie rozumieją. Jeśli masz mało pieniędzy, a chcesz kupić gracza za 10 milionów funtów, jesteś cholernie niepewny tej inwestycji. Jednak jeśli ktoś dołoży się do Twoich 10 mln, to już czujesz się pewniej i prawdopodobieństwo, że zapłacisz za tego piłkarza, jest większe. Wtedy gdy sprzedasz tego piłkarza za 30 mln, naturalnie czujesz się jak idiota, bo musisz się podzielić taką kupą kasy. Ale jeśli piłkarz okazuje się być niewypałem, to możesz się cieszyć, że mniej straciłeś i że nie tylko ty straciłeś.
W 2007 roku Sepp Blatter zapowiedział zakazanie takich praktyk. Zapowiedzi towarzyszyło twarde (w słowach) stanowisko władz światowego futbolu, które najlepiej oddają słowa Jerome’a Valcke, dyrektora generalnego FIFA, który określił TPO jako „współczesny model niewolnictwa”. Raport światowej federacji dotyczący tej kwestii mówi o tym, że cały proceder „zamyka kluby w błędnej spirali długów i zależności”.
W 2012 UEFA zaczęła coraz mocniej naciskać na FIFA, aby jakoś rozwiązać tę problematyczną kwestię. Oto słowa Micheala Platiniego z grudnia tamtego roku: Nie możemy zaakceptować tego, że piłkarze należą do agentów czy funduszy inwestycyjnych. Trudno to zrozumieć, ale piłkarze zbyt długo walczyli o niezależność względem klubów (prawo Bosmana uchwalone w 1995 roku), aby teraz byli uzależnieni od woli TPO. Nie akceptuję tego, będę to zwalczał z całych moich sił.
Do działania na serio przystąpiono tak naprawdę dopiero we wrześniu tego roku. Wtedy odbyła się pierwsza konferencja na ten temat z udziałem ważnych oficjeli federacji i przedstawicieli klubowych. Rozważano, w jaki sposób można zakazać tego rodzaju praktyki, gdyż każdy kraj ma inne prawo. Dlatego każdy kraj, jeśli tego dotąd zabraniał (jak: Polska, Francja czy Wielka Brytania), to robił to na szczeblu lokalnym, przez własną federację. Ze szczebla centralnego trudno wszystko skoordynować i to stanowiło trudną przeszkodę dla FIFA.
Ostatecznie, pod koniec tego roku, procederu zakazano, a zakaz wejdzie w życie od maja 2015. Rzecz jasna prawo nie działa wstecz, więc wszystkie dotąd zawarte umowy będą nadal obowiązywać na takich samych zasadach, zaś te zawarte od 1 stycznia 2015 do 1 maja tego samego roku będą mogły obowiązywać maksymalnie przez jeden sezon.