Za nami pierwsza runda Champions League. Runda pełna emocji, niespodziewanych zwrotów akcji i pięknego futbolu. Który zespół zasłużył na pochwałę, a który na naganę? Kto zajął pole position do trofeum Ligi Mistrzów, a kto rozczarował? O to zapytaliśmy eksperta i komentatora sportowego, Romana Kołtonia.
Gdyby miał Pan wybrać najbardziej zaskakujący mecz 1. kolejki LM, to byłby to…
To byłby to chyba mecz Borussia – Arsenal. Wydawało mi się, że Arsenal jest jednak bardziej budowany nie na rynek angielski a na europejski. I jeśli ten klub przegrywa z Dortmundem, to bardzo dobrze świadczy to o Borussii, a bardzo źle o „Kanonierach”. Przypominając ostatnie starcia tych drużyn, wiemy, że były to niezwykle zacięte spotkania, przeplatane zwycięstwem to jednego, to drugiego zespołu. A teraz mamy dość łatwą wygraną Borussii grającej, co istotne, bez wielu naprawdę ważnych piłkarzy. To jest po prostu Dortmund, który ma kadrę i styl. I właśnie ten styl pozwala im odprawić Arsenal, i to bez żadnych problemów.
Zwróćmy uwagę również na hit kolejki, czyli starcie Bayernu z Manchesterem City. Spotkanie nie obfitowało w bramki i miejscami raziło nieskutecznością.
Taki mecz to coś normalnego w futbolu. Czasami są wielkie oczekiwania, wielkie firmy, gwiazdy, a mecz nie jest spektakularny. Powiedziałbym raczej, że nie był to zły mecz, ale taki, który da się obejrzeć. Obie strony miały sytuacje, sędziowie popełniali błędy, więc też coś się działo. Uważam jednak, że to spotkanie nie pokazało do końca siły tych drużyn. Manchester, podobnie jak Arsenal, jest nastawiony na Europę. Co prawda, w trzech ostatnich latach Manchester dwa razy był mistrzem Anglii, a raz wicemistrzem, ale moim zdaniem te pieniądze, które są zainwestowane, mają służyć wywalczeniu Champions League.
Mimo wszystko to właśnie Niemcy są teraz jednymi z najgroźniejszych w Europie. Możemy spodziewać się powtórki sprzed 2 lat i niemieckiego finału?
Finał w pewnym sensie na pewno będzie niemiecki, bo jest w Berlinie [śmiech]. Natomiast jeżeli chodzi o drużyny, to zdarza się czasem supremacja lig. Pamiętamy, jak silna była kiedyś liga włoska, co zaowocowało finałem Champions League w Manchesterze, gdzie Milan grał z Juventusem. Obecnie musimy zwrócić uwagę też na ligę hiszpańską, która jest nadzwyczajna. Czołowe drużyny La Liga są niezwykle groźne. Oglądaliśmy już przecież finał klubów nawet nie z jednego państwa, a z jednego miasta, Real – Atletico. Oczywiście finał niemiecki już się odbył i pokazuje on też siłę Bundesligi. Praca od podstaw, w różnych wymiarach, którą wykonano w Niemczech, doprowadziła ostatecznie do finału LM na Wembley. Ale o tym, kto dojdzie do samego końca, decyduje też często szczęście. Przypomnijmy sobie np. finał Champions League w Moskwie, pomiędzy Chelsea a Manchesterem United. Gdyby tam przy rzucie karnym nie poślizgnął się John Terry, to z Moskwy z pucharem wyjechaliby londyńczycy.
Przejdźmy teraz do grupy E, czyli do grupy śmierci. Myśli Pan, że walka między CSKA Moskwa, Romą, Bayernem i Manchesterem będzie wyrównana?
Oczywiście jest to grupa odbierana jako bardzo silna, natomiast zespół z Moskwy pokazał słabość w Rzymie. Moim zdaniem może być tutaj bardzo ciekawie, jeśli Roma będzie w stanie przeciwstawić się Manchesterowi i Bayernowi. Rzymianie mają niezwykle atrakcyjną kadrę, jednak do Champions League trzeba dojrzeć. To nie działa tak, że klub, który jest u siebie w kraju silny, może od razu pokazać swoją wartość na międzynarodowych salonach. Na pewno bardzo ważne jest doświadczenie i tutaj znakomity jest przykład Dortmundu. Borussia w sezonie 2012/2013 doszła do finału LM. Jednak wcześniej klub nie sprawdzał się w europejskich pucharach i w swoim pierwszym sezonie pod wodzą Kloppa w LM też grał fatalnie w grupie. Zabrakło też trochę szczęścia, żeby awansować dalej, ale to pokazuje, że piłkarze musieli dojrzeć i nabrać pewności siebie. Jestem więc bardzo ciekaw, czy Roma poradzi sobie z tym wyzwaniem.
Oprócz Romy również Juventus przeszedł przez pierwsze starcie bez większych problemów. Czy może to być zapowiedź odnowienia dawnej potęgi Włochów w Europie, czy jednak jeszcze na to za wcześnie?
Uważam, że na razie nie ma takiej możliwości. Po pierwsze włoski futbol jest reprezentowany tylko przez dwa kluby, a kiedyś regułą były cztery. Po drugie oczywiście te zespoły mają niezłe składy, ale brak w nich ciągłości i tutaj przykładem może być odejście Conte. Osobiście nie wierzę w jakąś wielką historię Romy czy Juventusu w tych rozgrywkach Champions League. Bez wątpienia są w stanie wyjść z grupy i zagrać w 1/8 finału, ale na nic więcej nie liczę. Jest tak ogromna rywalizacja, są tacy potentaci w tej grze i ogromne ambicje innych klubów, że ciężko byłoby im ugrać coś więcej.
Kto w takim razie znajduje się w gronie pretendentów do wygrania Ligi Mistrzów?
Tak na chłodno to na pewno Real Madryt, chociaż będzie to bardzo trudne. Dalej Barcelona, Chelsea z Mourinho na ławce, Bayern, który już się trochę przyzwyczaił do finałów, również będzie chciał powtórzyć swój sukces czy PSG z bardzo ciekawą drużyną. Naprawdę jest tyle klubów, które chcą wygrać Champions League, że włoskie zespoły raczej nie przystąpią do tego towarzystwa. Jeżeli weźmiemy pod uwagę zestawy w ćwierćfinałach w ostatnich latach, to widzimy, że znajdują tam się już tylko wielkie firmy, które między sobą rywalizują o to trofeum.
A Pan komu kibicuje?
Ja kibicuję dobrej piłce. Nie jestem kibicem jakichś poszczególnych klubów. Chociaż bardzo lubię Atletico z Diego Simeone. Podoba mi się duch tej drużyny. Cenię też obecny Real Madryt. Wcześniej Jose Mourinho zabijał mit najlepszej drużyny świata i pokazywał: my wygramy małością, w tym defensywą. Natomiast uważam, że Ancelotti poszedł inną drogą i chwała mu za to, bo to byli w końcu „Królewscy” nawiązujący do tych najpiękniejszych chwil, gdzie przecież Real zdobył te pięć pucharów najładniejszą ofensywą. Dlatego też Real pod wodzą Mourinho mi się nie podobał, a prowadzony przez Ancelottiego jak najbardziej.
Ale na pewno wspiera Pan naszych rodaków. Jak ocenia Pan występy Polaków w Champions League?
Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski to mogą być osoby bardzo znaczące w tej edycji Ligi Mistrzów. O Roberta się w ogóle nie martwię, ponieważ uważam, że z czasem Bayern będzie grał lepiej. Ten klub to nowa taktyka i bardzo odmienne personalia. Filozofia Guardioli zaszczepia Bayernowi jego gen, jego pomysł na grę. Transfery u Bawarczyków są właśnie dokonywane pod trenera. Myślę więc, że Lewandowski będzie puentował grę Bayernu i jestem pewien, że będzie fantastyczny w tym zespole.
Natomiast Wojtek Szczęsny to po prostu świetny bramkarz, ale tu musimy brać pod uwagę, co może ugrać Arsenal. Szczerze mówiąc, „Kanonierzy” są dla mnie zagadką. Bardzo cenię Wengera, ale od finału Champions League w 2006 roku ta drużyna nic nie pokazała. Myślę, że oni raczej myślą o tym celu, który jest dla nich najważniejszy, czyli bilansowanie budżetu, spłata stadionu i uważne wydawanie funduszy. Ale i tak ten Arsenal mnie rozczarowuje, więc Wojtek może mieć sporo pracy w tym sezonie.
Oprócz naszych zawodników możemy się też pochwalić obecnością polskich sędziów w europejskich rozgrywkach. Jak ocenia Pan ich poziom?
Nie śledziłem tego spotkania z polskim arbitrem, więc nie będę się wymądrzał. Ale na pewno nie jest to łatwa praca, szczególnie w dzisiejszych czasach. Nawet najlepsi sędziowie nie mają łatwo. Jednak ta technika telewizyjna pokazuje bardzo wiele, a oni są jej pozbawieni.
Nieco ponad dwa tygodnie temu zakończyło się letnie okienko transferowe, jednak prawdziwym testem dla nowych piłkarzy będą właśnie europejskie puchary. Można już stwierdzić, która drużyna najlepiej wydała pieniądze, a która kupiła kota w worku?
Trudno to stwierdzić. Manchester United nie gra w pucharach, a wydał bardzo dużo. Wydaje mi się, że jeszcze za wcześnie jest na oceny. Chociaż podobał mi się ruch Realu, który sięgnął po Kroosa i Rodrigueza. Dla mnie są to piłkarze przyszłości. Ja kocham takich zawodników, którzy są techniczni, którzy tworzą grę, strzelają bramki czy dogrywają. A paradoks historii polega na tym, że Kroos, który dla mnie jest „10”, czyli takim piłkarzem bardzo ofensywnym, w Realu będzie spełniał inną rolę. Albo „8” albo „6”, czyli piłkarza bardziej defensywnego. Ważne jest też to, co zrobił Dortmund przez ostatnie dwa lata. Stworzył równoważną kadrę, która jest w stanie rywalizować na dwóch frontach, i która będzie miała podwójną obsadę pozycji. Borussia zrobiła to, co Bayern wcześniej, którego było na to stać. Dortmund na pewno dokonał bardzo ciekawych transferów, ale czy to wystarczy na finał Champions League? To dopiero zweryfikuje czas.