Stop, halt, powoli!


31 lipca 2014 Stop, halt, powoli!

Wszyscy mamy prawo czuć się opromienieni wczorajszym triumfem Legii Warszawa. Wynik 4:1, uzyskany z jedną z najbardziej uznanych drużyn w Europie, musi budzić radość kibiców i szacunek rywali. W całym tym zgiełku zapominamy jednak chyba, że zwycięstwo w dwumeczu z Celtikiem nie daje Legii nic ponad to, co już w ostatnich latach osiągała.


Udostępnij na Udostępnij na

„Wie(L)ka Legia!”, „Deklasacja Celticu!”, „Świat stanął na głowie!” – to tylko niektóre, przykładowe nagłówki witające nas dzisiaj z portali internetowych i prasy. Legia Warszawa zagrała najlepszy mecz od 2011 roku, kiedy to w genialnym stylu odprawiła z Ligi Europy Spartak Moskwa, a wszyscy wiemy, że gdyby nie partactwo pech Ivicy Vrdoljaka, wynik osiągnięty przeciwko 46-krotnemu mistrzowi Szkocji mógłby być jeszcze bardziej okazały. I wszystko byłoby pięknie, można by przysłowiowo zdejmować bieliznę przez głowę z radości, gdyby nie fakt, że ten triumf nie daje mistrzowi Polski niczego poza pewnością, że do Glasgow jedzie z korzystnym rezultatem.

Ja wiem, że to brzmi jak malkontenctwo, ale weźmy pod uwagę następujący scenariusz. Za tydzień w Edynburgu Legia, dajmy na to, przegrywa 2:0. Awans jest, ale po pierwsze, duch triumfu w narodzie przygasa, a po drugie w IV rundzie eliminacji „Wojskowi” mogą trafić na tak mocne ekipy, jak: Crvena Zvezda, Steaua Bukareszt czy Sparta Praga. Każda z tych drużyn ma długą tradycję odprawiania z kwitkiem polskich pretendentów z europejskich pucharów, wprost można zatem stwierdzić, że awans do fazy grupowej LM cały czas będzie heroicznym wyzwaniem. W całym zgiełku spowodowanym radością po wczorajszym triumfie zapomina się, że Legia po Celticu będzie musiała sprostać jeszcze jednemu rywalowi, by przerwać trwającą prawie 20 lat nieobecność Polski w najbardziej prestiżowym turnieju klubowym w Europie. Wczorajsze wyniki III rundy wprost pokazują, że słabych drużyn w ostatniej fazie nie będzie. Aktobe z Kazachstanu zremisowało u siebie z Steauą, azerski Karabach pokonał Salzburg, AEL Limassol okazał się lepszy od Zenita Sankt Petersburg. Na kogokolwiek nie trafiłaby Legia na ostatniej prostej eliminacji, faworytem nie będzie i już. Co najwyżej będzie można mówić o tym, że na papierze oba zespoły mają podobne szanse na awans.

I proszę nie zrozumieć mnie źle – życzę Legii jak najlepiej. Polskim drużynom w europejskich pucharach kibicuję z całych sił, niezależnie czy jest to Legia, Lech, Ruch Chorzów czy nawet Zagłębie Lubin. Z awansu „Wojskowych” do Ligi Mistrzów będę się cieszył tak, że sąsiedzi przestaną odpowiadać na moje „dzień dobry”, a dziewczyna zechce skierować mnie na obserwację psychiatryczną. Chcę po prostu powiedzieć, że trzeba podejść do szans Legii na awans na spokojnie. Pamiętamy scenę z końcówki ostatniego sezonu Premier League, gdy Steven Gerrard po zwycięstwie 3:2 nad Manchesterem City zebrał swoich kolegów na środku boiska i powiedział coś w stylu „Wygraliśmy bitwę, ale nie wygraliśmy wojny”. Przykład Liverpoolu jest tu szczególnie adekwatny, bo wiemy, że na ostatniej prostej to właśnie kapitan „The Reds” popełnił błąd, o którym mówi się, że pozbawił drużynę z miasta Beatlesów mistrzostwa. Wczoraj kapitan Legii aż nadto starał się do tego nawiązać i gdyby nie kilka świetnych zagrań (jak przy czwartym golu, gdy podał do Brozia) i przede wszystkim, gdyby nie bramki kolegów, dziś to chorwacki pomocnik byłby na ustach wszystkich. Co zaś się tyczy następnych spotkań, cała w tym głowa Henninga Berga i jego sztabu, by nie pozwolić drużynie z Warszawy poczuć się jak zwycięzcy przed faktycznym triumfem.

Myślę, że w przypadku awansu do IV rundy eliminacji LM Legia może spokojnie odpuścić mecz ligowy, a nawet dwa. Mówię, że „może”, przy czym absolutnie tego nie pochwalam, bo uważam że piłkarze powinni być w gazie, szczególnie na tym etapie sezonu. Mam na myśli fakt, że reforma ekstraklasy sprzed roku jest dla polskich pucharowiczów rozwiązaniem idealnym. Legia, która najgłośniej narzekała na podział punktów po rundzie zasadniczej, w tym momencie może zostać jego głównym beneficjentem, bo strata punktów na tym etapie sezonu nie będzie decydowała o mistrzostwie, a łatwiej będzie ją nadrobić pod koniec rozgrywek. Ot, przewrotność losu.

Niech Legia za tydzień dopełni formalności, powalczy w Edynburgu o korzystny rezultat i zagra na miarę swoich – co się wczoraj okazało – niemałych umiejętności. Potem zaś pozostanie nam wyczekiwać na kolejnego rywala „Wojskowych” i ostrzyć sobie zęby na starcie tytanów o wejście do upragnionego, piłkarskiego raju. A na koniec, dwuminutowa scena z polskiej komedii pt. „Testosteron”, która podsumowuje wczorajszy mecz, atmosferę po nim, i powyższy artykuł. Dla widzów pełnoletnich!:

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze