Niespodzianka niejedno ma imię


30 marca 2015 Niespodzianka niejedno ma imię

W miniony weekend na boiskach Europy rozgrywane były eliminacje do Euro 2016. W historii międzynarodowych rozgrywek nigdy nie brakowało zaskoczeń. Jako przykład można przytoczyć chociażby niedawne zwycięstwo naszej reprezentacji nad Niemcami czy odpadnięcie Hiszpanii w fazie grupowej mundialu w Brazylii. Czy i tym razem nie brakowało niespodzianek?


Udostępnij na Udostępnij na

Wypada zacząć od sensacyjnego meczu, który miał miejsce w Podgoricy, a raczej nie miał. Mecz pomiędzy Czarnogórą a Rosją przerwano, ponieważ w pierwszej minucie bramkarz Igor Akinfiejew został trafiony racą przez kibiców gospodarzy. Spotkanie wstrzymano na ponad pół godziny, a golkipera przewieziono do lokalnego szpitala. Po wznowieniu gry nie udało się opanować sytuacji na trybunach, a sędzia znów przerwał spotkanie i poinformował o jego odwołaniu. Należy przypomnieć, że nie jest to pierwszy skandal z udziałem bałkańskich fanów w tych eliminacjach. Spotkanie Serbii z Albanią w październiku minionego roku przerwano po bijatyce na boisku, wywołanej przez wypuszczenie drona z albańską flagą.

https://www.youtube.com/watch?v=uW8p_Ke-Eo4

Niespodziewanie punkty w grupie A zgubili Czesi i Holendrzy. Pierwsi mierzyli się z outsiderem – Łotwą. Gospodarze przystępowali do meczu jako grupowi liderzy i absolutni faworyci. Niespodziewanie to jednak goście od początku przejęli inicjatywę i atakowali bramkę Petra Cecha. Kiedy Czesi zaczęli grać swoje, zemściło się to na nich w postaci straconej bramki. Prowadzenie Łotyszom dał dobrze znany fanom polskiej ekstraklasy Aleksejs Visnakovs. Druga połowa należała zdecydowanie do naszych południowych sąsiadów, którzy bombardowali bramkę strzeżoną przez Andrisa Vaninsa. Czesi walczyli do końca i w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry udało im się wyrównać wynik. Gola na wagę remisu zdobył Vaclav Pilar. Być może z samego przebiegu gry nie wynika, żeby remis był tutaj niespodzianką. Obie drużyny miały lepsze okresy gry, choć to gospodarze nie wykorzystali większej liczby sytuacji. Biorąc pod uwagę świetną grę Czechów w trwających eliminacjach, trzeba stwierdzić, że strata punktów z Łotyszami może w przyszłości okazać się kluczowa dla układu miejsc w grupie A.

Mecz Holandia – Turcja miał być hitem tej kolejki i nie zawiódł, no może z wyjątkien kibiców „Oranje”, którzy podobnie jak Czesi musieli walczyć do samego końca, aby wywieźć punkty z Amsterdam Arena. Holendrzy sprawili już niespodziankę w tych eliminacjach, przegrywając z Czechami i niesamowitą Islandią. Holendrzy przed meczem wiedzieli, że potrzebne jest im zwycięstwo, żeby myśleć o wyjeździe do Francji w przyszłym roku. Nie zaskoczył więc nikogo fakt, że to gospodarze dominowali w tym meczu. Jednak inicjatywa to jedno, a utrzymywanie się przy piłce to drugie. Przez dużą część spotkania „Pomarańczowi” nie mieli pomysłu na skonstruowanie akcji ofensywnej i długo wymieniali podania. Oczywiście słabszą dyspozycję Holendrów można tłumaczyć nieobecnością największych gwiazd kadry – van Persiego i Robbena. Nie należy jednak zapominać, że w kadrze pozostają nadal doświadczeni gracze tacy jak Sneijder czy Huntelaar.

Niewykorzystane sytuacje zemściły się na ekipie Guusa Hiddinka i na prowadzenie wyszła Turcja po golu Buraka. Do przerwy wynik nie uległ zmianie. Druga połowa nadal była prowadzona pod dyktando Holendrów, którzy najgroźniejsi byli podczas strzałów z dystansu. Ataki gospodarzy dały efekt dopiero w doliczonym czasie gry. Na uderzenie zza pola karnego zdecydował się Sneijder, a piłka po lekkim odbiciu od Huntelaara trafiła do siatki. Publiczność zgromadzona w Amsterdamie nie miała powodów do dumy. Drużyna, która dopiero co zajęła trzecie miejsce na mundialu, nie mogła odnaleźć swojej tożsamości w tych eliminacjach. Turcy grali ostro, ale dobrze się bronili. Na wyróżnienie zasługuje postawa bramkarza, Babacana, który zatrzymał wiele groźnych akcji „Oranje”. Sam Guus Hiddink stwierdził na gorąco po meczu, że nie wie, jak naprawić grę Holendrów. Niespodzianka na Amsterdam Arena, być może nie ostatnia.

W sobotni wieczór bardzo interesująco wyglądały również spotkania w grupie H. W meczu rozgrywanym o godz. 18 Chorwacja podejmowała u siebie Norwegię. Przed meczem Skandynawowie mieli jeden punkt straty do prowadzących w grupie Włochów i Chorwatów. Zwycięstwo mogło oznaczać awans w tabeli i prostszą drogę do finałów Euro 2016. Gospodarze byli zdecydowanymi faworytami, ale Norwegowie równie dobrze radzili sobie w eliminacjach, więc mogło dojść do niespodzianki.

Goście z młodziutkim Martinem Odegaardem w składzie liczyli choćby na punkt. Mecz był dużym zaskoczeniem, nie z powodu gry Norwegów, ale dominacji Chorwatów. Każdy wie, że ekipa Niko Kovaca ma ogromny potencjał i dotychczas świetnie radziła sobie w tych eliminacjach. Jednak wygrana aż 5:1 nad Norwegami stawia ich nie tylko jako pewniaka do awansu na Euro, ale także jako jednego z kandydatów do wywalczenia mistrzostwa Europy.

Pierwsza połowa należała do gospodarzy, lecz udało się to uwieńczyć tylko jedną bramką zdobytą przez Brozovica. Choć goście bardzo starali się nawiązać walkę, to druga połowa pokazała, że obie ekipy dzieli różnica klasy, a reprezentacja Norwegii ma jeszcze wiele do poprawienia. Worek z bramkami w drugiej części spotkania otworzył Perisić. W czwartej minucie doliczonego czasu gry dzieła dopełnił Pranjić. Gospodarze pokazali jednak, że zdarzają im się głupie błędy. Po niepotrzebnym faulu na jednym z Norwegów Vedran Czorluka ujrzał drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska. To uskrzydliło gości i pozwoliło im zdobyć honorową bramkę. Jej strzelcem był Alexander Tettey. Zawodnicy Kovaca pokazali, że nie dadzą sobie odebrać prowadzenia w grupie i pewnym krokiem zmierzają na francuskie boiska.

Z równie pozytywnym nastawieniem co Chorwaci, przystępowali do swojego meczu Włosi. Drużyna Antonio Conte prezentowała się do tej pory naprawdę dobrze, a za podstawowe problemy można było uznać grę ofensywną i konflikt selekcjonera z federacją.

Wyjazd na Bałkany zawsze wiąże się z ciężką walką, tak było w spotkaniu z Bułgarią. Przed meczem Leonardo Bonucci stwierdził nawet, że Włosi mają najlepszą obronę na świecie: – Tylko spójrzcie na statystyki. Nie chcę się przechwalać, ale ja, Barzagli, Buffon i Chiellini tworzymy najlepszą obronę na świecie wśród drużyn narodowych. Spotkanie świetnie zaczęło się dla „Squarda Azzurra”. Już w czwartej minucie objęli oni prowadzenie po samobójczym trafieniu Minewa. Bułgarzy jednak grali swoje i ukąsili rozluźnioną objęciem prowadzenia Italię. W 11. minucie wyrównał Iwelin Popow, sześć minut później na 2:1 podwyższył Micanski. Włosi byli zdezorientowani sytuacją na boisku. Ta „najlepsza obrona na świecie” dopuściła do straty dwóch bramek w ciągu kilku minut.

Podobnie jak w spotkaniach innych faworytów także ekipa Antonio Conte biła głową w mur aż do samego końca. W 84. minucie gola na wagę remisu strzelił urodzony w Brazylii piłkarz Sampdorii – Eder. Włochów nie było stać na nic więcej i niespodziewanie oddali punkty w ręce Bułgarów, którzy i tak nie mają większych szans na awans w tabeli. Brak koncentracji, rozluźnienie, problemy kadrowe – to wszystko i oczywiście słaba gra reprezentantów Półwyspu Apenińskiego sprawiły, że Chorwaci stali się samodzielnym liderem grupy, a Włosi tylko przysporzyli sobie kłopotów.

Niespodzianką, z rodzaju tych małych, było zdobycie w spotkaniu ze Szkocją pierwszej w historii oficjalnych spotkań bramki dla reprezentacji Gibraltaru przez Lee Casciaro. Oczywiście Gibraltar skazywany był przed meczem na pożarcie, a Szkoci stawiani jako murowani faworyci. Musiałoby dojść do katastrofy, żeby przegrali to spotkanie. Zakładany przez wszystkich wyspiarzy scenariusz szybko się potwierdził i ekipa Gordona Strachana objęła prowadzenie w 18. minucie spotkania. Jednak dwie minuty później doszło do dużej sensacji, gdy piłkarze Gibraltaru wyrównali. Zgodnie z przewidywaniami reszta meczu poszła po myśli gospodarzy, którzy zwyciężyli 6:1. Może ta mała niespodzianka w wykonaniu zespołu Davida Wilsona tchnie odrobinę nadziei w fanów tej reprezentacji, że ich zespół będzie czymś więcej niż San Marino.

Niedzielne spotkania obyły się bez większych niespodzianek, choć nie zabrakło emocji. W najważniejszym dla nas spotkaniu Polska zremisowała w Dublinie z Irlandią 1:1. Gospodarze po raz kolejny w tych eliminacjach uratowali remis w ostatnich minutach spotkania. Podobna sytuacja miała miejsce w meczu z Niemcami, gdy w 94. minucie bramkę na wagę remisu zdobył O’Shea. Ekipy z grupy D będą więc miały nauczkę na mecze rewanżowe. Mistrzowie świata pokonali Gruzję 2:0, choć byli nieskuteczni, a mecz mógł zakończyć się wyższym wynikiem.

W ostatnim wartym podkreślenia spotkaniu Portugalia pokonała u siebie Serbię 2:1 i wskoczyła na lokatę lidera grupy I. Bardzo słabo spisująca się w tych eliminacjach Serbia miała okazję sprawić niespodziankę i przez chwilę nawet jej się to udawało. W 61. minucie wynik wyrównał Matić, ale już 120 sekund później Portugalczycy strzelili gola, który był na wagę wygranej. Wygląda na to, że drużyna Fernando Santosa nadal nie może odnaleźć swojej formy po nieudanym mundialu.

Nowa formuła eliminacji zaproponowana przez UEFA zaczyna zbierać swoje plony. Większa liczba zespołów, która może awansować na mistrzostwa Europy, powoduje, że szczególnie te drużyny, które jeszcze na Euro nie zagrały, są bardzo zmotywowane i często sprawiają sensację. Pozostaje nam tylko odliczać czas do kolejnych spotkań eliminacyjnych i uspokoić emocje po ekscytującym weekendzie na europejskich boiskach.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze