Jak tu nie kochać angielskiej ligi…


23 sierpnia 2015 Jak tu nie kochać angielskiej ligi…
Chris Parker

Być może narażę się ciosy z każdej strony, wiele wulgaryzmów pod swoim adresem, ale nie mogę tego dłużej ukrywać. Zdecydowanie wyżej cenię angielską ligę od hiszpańskiej, która właśnie ruszyła. Jeśli zapytacie dlaczego, to posadzę was przed telewizorem, zwiążę, zaknebluję i włączę mecz West Hamu z Bournemouth.


Udostępnij na Udostępnij na

No dobra, dzisiaj wam odpuszczam, ale łapcie chociaż bramki z tego piłkarskiego rollercoastera.

https://www.youtube.com/watch?v=F2-urR3C6vk

Podczas meczu strach było wyjść po herbatę, bo mogła paść bramka. Przyznam szczerze, że trochę nie doceniłem beniaminka z Borucem w składzie po jego słabej inauguracji. Można było prędzej spodziewać się kolejnej straty punktu niż takiego scenariusza, którego nie powstydziłby się sam Alfred Hitchock. Łatwo można skreślić drużynę, wydać wyrok. Po prostu jedni rozkręcają się szybciej, a inni wolniej. Jeśli zrozumieliby to wszyscy prezesi klubów na świecie, to nie fundowaliby nam takiej trenerskiej karuzeli.

Nie będę tutaj opowiadał wiele na temat tego meczu, gdyż to już trochę odgrzewany kotlet i pewnie zdążyliście o nim przeczytać już wszystko. Takie mecze w angielskiej lidze to jednak nie jest rzadkość i za to właśnie kocham angielską piłkę (polska ekstraklaso, nie słuchaj). Czekamy wszyscy na szlagier, a okazuje się, że nie możemy wytrzymać kwadransa, żeby nie ziewać.

Innym razem spodziewamy się totalnej kaszany i włączamy mecz do snu, leczenia kaca, a zawodnicy fundują nam jazdę bez trzymanki przez 90 minut. Może i angielskie drużyny kompromitują się w europejskich pucharach (pozdrawiamy West Ham ponownie), ale jeśli siadamy wygodnie w fotelu, zapinamy pasy, to nigdy nie wiemy, czego możemy się spodziewać. Nieprzewidywalni do bólu. Tacy mogą być w tym sezonie zawodnicy Bournemouth, którzy na razie badają teren, ale jeśli się rozkręcą, to takim pojedynków jak ten wczorajszy może być dużo więcej.

Niby mieli mecz pod kontrolą, polskiego świra w bramce (wczoraj mógł parę razy spisać się lepiej) i szybkie dwubramkowe prowadzenie. Czesław Michniewicz bardzo często powtarza, że to jest najbardziej niebezpieczny wynik, zwłaszcza dla nieopierzonego beniaminka, który nie wiedział, co zrobić z takim darem od losu. Dostał zatem dwa ciosy, przewrócił się, ale wstał i chciał walczyć dalej. Wtedy pomyślałem: „mają chłopaki charakter”, choć nieco pomogła im czerwona kartka dla „Młotów”.

Jednak potrafili wykorzystać przewagę i za to im chwała. Najpierw wyszli na prowadzenie za sprawą Marca Pugha, a później już w przewadze skarcili rywala strzałem z rzutu karnego wykonywanego przez Wilsona, który tym samym skompletował hat-tricka. I wtedy w ich szeregi wdarło się kolejne rozluźnienie, typowe dla utalentowanych młodzieńców, którzy nie potrafią jeszcze ustabilizować formy. West Ham złapał kontakt, ale to było wszystko, na co było go wczoraj stać. Historyczne zwycięstwo Bournemouth stało się faktem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze