„Mistrzowie Anglii”, „zwycięzcy Premier League”, „najlepsza drużyna na Wyspach” – to tylko niektóre z określeń, którymi od meczu z Crystal Palace możemy nazywać londyńską Chelsea. Na wszystkie podopieczni Jose Mourinho w pełni sobie zasłużyli. „The Blues” przewodzili tabeli od początku do końca rozgrywek, nie poddając choćby na chwilę w wątpliwość swoich celów na ten sezon.
Słowa najwyższego uznania powinno adresować się przede wszystkim w kierunku „Il Fenomeno” rodem z Półwyspu Iberyjskiego, który samego siebie z dniem powrotu na Wyspy kazał zwać „The Happy One”. Dziś, patrząc wstecz na swoje osiągnięcia z zakończonej już kampanii, Jose Mourinho może być prawdziwie zadowolony.
Na owacje na stojąco zasługuje przede wszystkim jego i jego współpracowników praca jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sezonu, kiedy to wprowadził w zakłopotanie wszystkich rywali na rynku transferowym. „The Special One” do układanki, która w sezonie 2013/2014 zajęła trzecie miejsce w lidze, w błyskawicznym tempie dodał brakujące elementy i stworzył zespół, który nazywać możemy – o ile takie istnieć może – ucieleśnieniem formacji 4-2-3-1. Siłę drzmiecą w niemal doskonale zbilansowanej drużynie obserwować mogliśmy chociażby przed rokiem, gdy kończyły się mecze angielskiej Premier League, a w Hiszpanii dopiero zaczynał grać Real Madryt. Team Mourinho wad pozbawiony nie jest, ale sposób, w jaki każdy zawodnik jest dopasowany do swojej pozycji i roli na boisku, musi imponować niejednemu.
Transformacja
Można się tylko domyślać, że uzyskanie takiego efektu kosztowało sztab szkoleniowy „The Blues” wiele godzin pracy. Wkład Portugalczyka i jego asystentów doskonale widać chociażby w diametralnej zmianie stylu gry Cesca Fabregasa. Hiszpan, któremu w Barcelonie czy narodowej reprezentacji zdarzało się pełnić funkcję napastnika, w zespole Mourinho stał się w ciągu kilku miesięcy doskonałym cofniętym rozgrywającym. Były zawodnik Arsenalu zanotował wzrost w każdej kluczowej dla środkowego pomocnika statystyce, swoimi występami powodując gorzkie łzy sympatyków „The Gunners”.
Trzeba przy tym zauważyć, że zmianie stylu gry Fabregasa, wpasowaniu w drużynę Diego Costy czy doskonałej dyspozycji Branislava Ivanovicia z pewnością pomogły dłuższe od rywali z najwyższej półki wakacje. Hiszpanie turniej w Brazylii dość szybko skończyli, a Serbowie w ogóle na mistrzostwach świata nie wystąpili. Zmęczenie mundialem widać było w tym sezonie chociażby po wielu niemieckich piłkarzach, a nawet od i do dyspozycji Oscara czy Ramiresa z minionej kampanii można było się przyczepić.
Fenomen
Problemów z formą mimo mistrzostw świata nie miał za to Eden Hazard. Belg urasta powoli do zjawiska w świecie medycyny sportowej. Mimo iż jest jednym z najczęściej faulowanych piłkarzy w każdym turnieju, w którym bierze udział, w klubowej klinice spędza czas głównie odwiedzając kolegów. Tym samym lewoskrzydłowy zanotował 35 ligowych występów, dodając do swojej bogatej kolekcji nagród indywidualnych kolejną statuetkę, tym razem za „Zawodnika Roku w Anglii”.
Głowna postać Chelsea nie jest może królem statystyk – chociażby notujący podobne efekty gry Gareth Bale nie cieszy się uznaniem hiszpańskiej prasy – ale pisząc o zespole Mistrzów Anglii, nie da się nie mówić o nim jako o jego największej gwieździe. Były zawodnik Lille od lat gwarantuje podobny poziom efektu końcowego, dokładając przy tym często ogromny bagaż w postaci kluczowych podań czy – od czasu feralnego dla niego półfinału z Atletico – coraz częściej spędzonych minut na pomocy w defensywie.
„Ty jesteś skałą, na której zbuduję Kościół swój”
Jeśli za to mówimy o defensywie, nie można nie wspomnieć o Nemanji Maticiu. Serb szturmem wdarł się do podstawowej jedenastki swojego zespołu i – o ile nie musi pauzować ze względu na kartki czy urazy – nigdy swojego miejsca nie oddaje. Defensywny pomocnik w wielu drużynach jest najczęściej niedocenianym przez fanów złem koniecznym bądź cichym robotnikiem, o którym głośno robi się dopiero po stracie piłki prowadzącej do groźnej akcji rywala. Matić odświeżył nie tylko rolę zabezpieczenia rozgrywających, ale także i pamięć całej Europy, w której na nowo zagościł najjaśniejszy z „Galacticos” – Claude Makelele.
Rygiel londyńskiej defensywy okazał się dla Jose Mourinho opoką, na której zbudował swój sukces w Premier League. Serb mógłby być twarzą powiedzenia „bramki są przereklamowane”, gdyż zachwyt na trybunach wzbudza on wieloma odbiorami czy przechwytami, ale także przydatną w tzw. nowoczesnym futbolu umiejętnością rozegrania piłki.
(Niejedna) rysa na szkle
Ponieważ jednak nie ma sezonów rozegranych idealnie – nawet jeśli wygrywa się każde ligowe spotkanie – wielkie osiągnięcie Mouirnho i jego podopiecznych nadal stanowi materiał do przemyśleń. Dużo znaków zapytania odnośnie do swojej przyszłości mają nad głową Juan Cuadrado i Filipe Luis. W ślad za wielomilionowymi gwiazdami „The Blues” za głowy chwyta się rzesza wychowanków klubu ze Stamford Bridge stojących na rozdrożu życia pchanego przez marzenia o wielkiej piłce. Nie pod skrzydłami „The Special One”, przykro mi, panowie.
Z osobą tryumfatora Premier League wiąże się też wiecznie powracający zarzut/komplement* (*niepotrzebne skreślić) dość frywolnego podejścia do wypowiadanych słów. Jose Mourinho ponownie cały sezon karmił prasę swoimi gierkami na konferencjach prasowych i w wywiadach. Nawet klubowa impreza podsumowująca sezon nie obyła się bez specjalnej przemowy „The Happy One”, w której wbija on szpilkę każdemu z największych rywali. Mimo iż sam lubuje się w podobnych „mind games”, są takie momenty, w których nie mogę uwierzyć, że ktoś może się silić na podobny cynizm, który Portugalczykowi przychodzi bez mrugnięcia okiem.
O ironio, Mourinho, który poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa w Premier League, w żadnym ze składowych miesięcy sezonu nie został nagrodzony statuetką „Menadżera Miesiąca”. Mimo iż jego zespół był bezdyskusyjnie najlepszy w całej kampanii, miesiąc w miesiąc znajdował się ktoś lepiej nadający się do tego wyróżnienia. Niektórzy wskazują przy okazji, że to „kara” dla Portugalczyka za zanudzanie widzów. Złośliwi twierdzą, że nawet kibice Chelsea nie czerpią przyjemności z oglądania swojej drużyny. Cóż… Jestem pewien, że przy okazji akcji bramkowej Schurrle, kiedy to cała drużyna wymieniała podania prawie przez minutę, a piłka znalazła drogę do siatki dzięki genialnemu podaniu i świetnemu wykończeniu, niejeden z nich podskoczył z zachwytu.
Następny przystanek: Europa
Największą rysę na szkle minionej kampanii stanowić będzie jednak występ w Lidze Mistrzów. Fani Chelsea z pewnością spodziewali się więcej po swoim zespole. Tym bardziej, że zespół z Londynu nie przegrał pojedynku przez słabość kadrową, ale głównie z winy menadżera, którego w bezpośrednim taktycznym pojednyku pokonał Laurent Blanc.
Celem na nadchodzące miesiące nie będzie więc raczej polowanie na grube ryby w morzu najlepszych piłkarzy, ale doskonalenie mechanizmów w już funkcjonującej drużynie. Jose Mourinho, wracając do Anglii, obiecał kibicom Chelsea mistrzostwo i słowa dotrzymał. Za rok następny krok: od dawna oczekiwana Liga Mistrzów.