Syzyfowe prace


28 stycznia 2015 Syzyfowe prace

Kontuzje zawodników w futbolu to normalne zjawisko – każdy piłkarz musi raz na jakiś czas pokonać  mniej lub bardziej groźny uraz. Gorzej, jeśli nie jest to grypa lub lekkie przeziębienie, tylko np. zerwanie więzadeł krzyżowych w kolanie. Wtedy dany pechowiec musi przejeść długi okres rehabilitacji, a niewykluczone też, że klub straci do niego cierpliwość i wystawi na listę transferową. Arsene Wenger, opiekun Arsenalu, jest jednak człowiekiem wyjątkowo wyrozumiałym i aż dziw bierze, dlaczego na Emirates przebywa jeszcze wiecznie kontuzjowany Abou Diaby.


Udostępnij na Udostępnij na

Miłe złego początki

Czarnoskóry pomocnik „The Gunners” urodził się 11 maja 1986 roku w Paryżu, gdzie kilka lat wcześniej z Wybrzeża Kości Słoniowej wyemigrowała jego rodzina. Piłkarz tak naprawdę nazywa się Vassiriki Abou Diaby, ale rzadko używa on swego pierwszego imienia. Już od najmłodszych lat interesował się piłką nożną, a jego idolem był Patrick Vieira, który zafascynował młodego wówczas chłopca swoją fantastyczną postawą podczas mistrzostw świata 1998 rozgrywanych we Francji. Gospodarze turnieju sięgnęli wtedy po złoto, pokonując w wielkim finale Brazylię 3:0 po bramkach Zinedine’a Zidane’a (dwie) oraz Emmanuela Petita. Abou marzył, aby kiedyś móc zagrać razem ze swoim idolem, ale by jego pragnienie uległo spełnieniu, musiał wylać litry potu podczas ciężkich treningów, które rozpoczął jako dziesięciolatek.

Bardzo dobra technika i poprawna kondycja pozwoliły mu przyłączyć się do drużyny Aubervilliers. Utalentowany młodzieniec spędził tam tylko dwa lata, gdyż w 1998 roku wypatrzyli go skauci Red Star Paris. Następnie przeniósł się do INF Clairefontaine, gdzie regularne występy pozwoliły mu zwrócić na siebie uwagę znanego z doskonałego szkolenia młodych piłkarzy AJ Auxerre. Miało to miejsce w 2002 roku, ale nasz bohater w pierwszej drużynie ekstraklasowego wówczas klubu zadebiutował dopiero dwa lata później, w sezonie 2004/2005. Wysoki (191 cm) i silny jak tur ofensywny lub defensywny pomocnik wyróżniał się na tle swoich kolegów nienaganną techniką. Długie nogi nie przeszkadzały mu w grze, wręcz przeciwnie – czarnoskóry zawodnik potrafił z wielką łatwością omijać kolejnych rywali, krótko prowadząc piłkę, co jest rzadkością u zawodników podobnych fizycznie do Diaby’ego. Dla Auxerre Francuz rozegrał łącznie tylko 14 spotkań, po czym 13 stycznia 2006 roku zasilił szeregi Arsenalu. Walkę o jego pozyskanie toczył z „Kanonierami” ich rywal zza miedzy, Chelsea. Kwota transferu wyniosła trochę ponad 2,5 mln funtów.

Dlaczego Abou wybrał akurat ofertę „The Gunners”? Przyczyny takiego wyboru były z pewnością dwie. Po pierwsze, możliwość dalszego rozwoju pod okiem Arsene’a Wengera, który niejednokrotnie udowadniał już, że potrafi wprowadzić utalentowanego gracza na piłkarskie salony. Po drugie, Diaby chciał udowodnić, iż nie bez powodu brytyjscy dziennikarze okrzyknęli go następcą Patricka Vieiry. Nowy pomocnik Arsenalu marzył o tym, by dorównać osiągnięciami swojemu idolowi i żywej legendzie londyńskiego klubu. To właśnie Patrick przez wiele lat stanowił o sile „The Gunners”, był ich kapitanem, kiedy sezon 2003/2004 kończyli bez ani jednej porażki na koncie, jeśli chodzi o mecze Premier League. Dlaczego miałbym mu nie dorównać? – myślał zapewne Diaby. Tym bardziej że po odejściu Vieiry do Juventusu latem 2005 roku w pomocy Arsenalu brakowało lidera z krwi i kości, a kimś takim mógł stać się bohater niniejszego artykułu. Miał na to wszelkie niezbędne papiery. Zadziorny, bezkompromisowo grający pomocnik bardzo szybko zrozumiał, na czym polega angielska piłka, i z miejsca podbił serca kibiców „Kanonierów”. W sezonie 2005/2006 Abou rozegrał dla swojej nowej ekipy 16 meczów, co jest wynikiem dość dobrym jak na debiutanta, ale już wtedy ujawniły się kłopoty zdrowotne pomocnika. 1 maja 2006 roku podczas ligowego starcia z Sunderlandem grający z numerem 2 na plecach Diaby doznał poważnej kontuzji kostki, która wykluczyła go z gry na osiem miesięcy.

Częstsze wizyty w szpitalu niż na boisku

Pechowy uraz Francuza o afrykańskich korzeniach nie podłamał go i po powrocie na boisko Abou dalej czarował swoimi umiejętnościami. Bardzo szybko wkomponował się do ekipy Arsene’a Wengera i nie tylko poprawnie przecinał ataki rywali, ale też umiejętnie rozgrywał akcje londyńczyków. Rosły zawodnik stanowił doskonałe uzupełnienie dla rozkwitającego w ekspresowym tempie Cesca Fabregasa, który wiedząc, iż za plecami ma Diaby’ego, mógł koncentrować się wyłącznie na akcjach ofensywnych. Kiedy coś młodemu Hiszpanowi nie wychodziło, sprowadzony z Auxerre „nowy Vieira” zaraz kasował kontratak przeciwnika. A trzeba przyznać, że robił to często bezpardonowo. Efektowne wślizgi stanowiły wizytówkę 2-krotnego reprezentanta Francji, ale niekiedy musiał on użyć bardziej konkretnych środków, by powstrzymać szarżującego na bramkę „The Gunners” rywala. Kopnięcie, choć chyba niecelowe, w twarz Johna Terry’ego podczas jednego z derbowych meczów przeciwko Chelsea czy mało kulturalne, aczkolwiek stanowcze pokazanie Joeyowi Bartonowi, co Diaby myśli o jego zbyt ostrej grze, sprawiły, że wychowanka Aubervilliers pokochali wszyscy kibice 13-krotnego mistrza Anglii. Tylko że miłość ta była i nadal jest bardzo burzliwa.

Kiedy Abou grał, fani londyńskiego teamu byli skłonni nosić go na rękach, gdy łapał kolejny uraz – znaczna ich część domagała się rozwiązania kontraktu z podatnym na kontuzje zawodnikiem. Bo Diaby to wyjątkowy przypadek, jeśli chodzi o jego „szczęście” do ich odnoszenia. W swoim najlepszym sezonie 2009/2010 rozegrał dla Arsenalu 40 spotkań we wszystkich rozgrywkach, pozostałe były o wiele słabsze ze względu na regularnie łapane przez Abou kontuzje. Zazwyczaj były one bardzo poważne i ich całkowite wyleczenie zajmowało mnóstwo czasu. Jak nie zerwane więzadła w kolanie, to uraz łydki albo jeszcze co innego. Konia z rzędem temu, kto potrafiłby zliczyć wszystkie odniesione za czasów gry w Londynie urazy Diaby’ego.

https://www.youtube.com/watch?v=ZvQb3PHpvZk

Przez prawie dekadę reprezentowania Arsenalu Abou uzbierał na swoim koncie zaledwie 180 występów, co nie jest powalającym wynikiem. Arsene Wenger już dawno powinien był podziękować swemu rodakowi za współpracę i rozwiązać nim kontrakt, ale tego nie zrobił. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Może menedżer „The Gunners” wciąż liczył na wspaniały comeback urodzonego w Paryżu pomocnika? A może po prostu doświadczony trener podziwia upór Abou w dążeniu do powrotu na boiska Premier League? Tak czy siak, Diaby najlepsze lata kariery spędził u brytyjskich lekarzy, którzy zarobili dzięki niemu prawdziwą fortunę. Złośliwcy żartują, że Diaby zwiedził już wszystkie londyńskie szpitale, a praca chirurgów czy innych specjalistów opiekujacych się nim przypomina syzyfowe prace. Tak jak mityczny bohater musiał wtaczać niewyobrażalnie ciężki głaz na wielką górę, co zawsze kończyło się niepowodzeniem tuż przed końcem zadania, tak i oni muszą walczyć z coraz to nowymi urazami pomocnika „Kanonierów”. Kiedy już zdołają tego dokonać, Abou wraca do gry na kilka spotkań, by potem znowu położyć się na stole operacyjnym. I tak w kółko.

Czas zejść ze sceny

Trochę śmiesznie to brzmi, ale cała ta sytuacja nie jest już komiczna, ale dramatyczna. Diaby ma 29 lat, a po zakończeniu bieżącego sezonu wygasa jego kontrakt z „Kanonierami”. Podobno sam Wenger miał poinformować, że nie zostanie on przedłużony, co chyba nikogo nie powinno dziwić. W poprzednim sezonie czarnoskóry gracz rozegrał dla Arsenalu zaledwie dwa spotkania, po czym odniósł kolejny uraz. Doszło już nawet do tego, że podczas konferencji prasowych menedżera Wengera dziennikarze nie wspominają o Diabym, gdyż chyba nawet sam boss zastanawia się nad tym, co aktualnie dolega jego podopiecznemu. Abou kilkukrotnie w wywiadach mówił o tym, że pragnie jeszcze powrócić do poważnego futbolu i źle czuje się z tym, iż klub z północnego Londynu okazuje mu tyle współczucia i wsparcia, a on nie może mu dać nic w zamian. Słowa te są z pewnością prawdziwe, ale choć wielu fanów Arsenalu darzy sympatycznego Francuza wielkim szacunkiem, nadszedł najwyższy czas, by Diaby pożegnał się z nimi. Należy podziwiać go za determinację w walce o powrót do zdrowia, lecz na Emirates nie ma już dla niego miejsca. Są młodsi, lepsi, mniej podatni na kontuzje zawodnicy, którzy z powodzeniem mogą zastąpić starszego kolegę. Abou powinien powoli rozglądać się za nowym pracodawcą. Umiejętności posiada wielkie, ale zdrowie fatalne, więc kto zgłosi się po niego, gdy trwający sezon dobiegnie końca? Czy na świecie istnieje równie cierpliwa osoba co Arsene Wenger? Raczej nie, a to oznacza dla Abou tylko jedno: koniec kariery lub w najlepszym przypadku występy w mniej renomowanym klubie i lidze niż Premier League. Niestety.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze