Transferowe science fiction


3 września 2015 Transferowe science fiction

Szał? Głupota? Oderwanie od rzeczywistości? Czy może realia rynku i sytuacja, do której trzeba się powoli przyzwyczajać? No właśnie. Jak określić to, co działo się przez ostatnie dwa miesiące na europejskim rynku transferowym? Klubowych działaczy ewidentnie poniosło i odpalili wrotki, czyniąc z tego okna transferowego prawdziwą licytację, która wywróciła piłkarski świat do góry nogami. A to jeszcze nie koniec.


Udostępnij na Udostępnij na

Kevin De Bruyne, Raheem Sterling, Otamendi, Martial, Di Maria, Benteke. Suma transferów? 340,6 miliona euro. Trzeba przyznać, że tego lata kluby nie brały jeńców i szalały na rynku transferowym tak, jakby klubowe sakiewki nie miały dna. Kiedy jednak spojrzy się na to z szerszej perspektywy, okazuje się, że działania te mają swoje solidne ekonomiczne podstawy i kluby mogą sobie najzwyczajniej w świecie na to pozwolić. Piłkarski biznes kręci się coraz lepiej i kluby z roku na rok odnotowują stabilny wzrost przychodów. Przykładowo londyńska Chelsea w sezonie 2012/13 uzyskiwała przychód na poziomie 303, 4 miliona euro (źr. Deloitte). Natomiast rok temu osiągnęła już liczbę bliską 388 milionów euro. Podobnie sytuacja wygląda z klubami z Manchesteru, gdzie City w sezonie 2012/13 miało przychód na poziomie 316,6 milionów euro, a United 423,8 milionów. W poprzedni sezonie liczby te wynosiły już odpowiednio 414,4 i 518 mln.

W tym wypadku należy jeszcze podkreślić, że tych sezonów nie obejmował nowy kontrakt telewizyjny ze Sky Sports i BT, które za możliwość pokazywania spotkań w latach 2016–2019 zapłaciły ponad pięć miliardów funtów. Wyobraźcie sobie, o jakich przychodach będziemy mówić, kiedy klubowe księgowe zainkasują już pieniądze z nowego podziału praw telewizyjnych. Szaleństwo.

To właśnie nowy kontrakt telewizyjny może być przyczyną letniego szaleństwa na Wyspach. Kluby wydały blisko dwa razy więcej niż cztery lata temu na transfery, a przed nami jeszcze zimowe okienko transferowe. Oczywiście jest ono o wiele mnie efektowne i kluby starają się tylko uzupełniać kadry, ale kilku głośnych transferów z pewnością możemy się spodziewać. Co ciekawe, kluby z Wielkiej Brytanii zaczęły również więcej zarabiać, a kierunkiem najczęściej wybieranym przez odchodzących piłkarzy była Hiszpania. W tym wypadku nie były to jednak transfery tak efektowne jak w przypadku Garetha Bale’a i Luisa Suareza, a raczej powroty piłkarzy, którym na Wyspach, po transferze z Hiszpanii, nie powodziło się najlepiej (vide Negredo, Soldado i Filipe Luis). Premier League przestała więc tracić czołowych graczy na rzecz Hiszpanii i sama stała się miejscem, gdzie największe gwiazdy się raczej skupuje, i to w hurtowych ilościach.

Nie można też przejść obojętnie obok faktu, że Premier League po raz kolejny wydawała najwięcej. Koniunkturę, oprócz największych z TOP 5, nakręcały również Tottenham, Newcastle i West Ham United, a średnia suma wydana na transfery wynosiła ponad 58 milionów euro (!).

Zaraz po Anglii najwięcej na transfery wydawano we Włoszech. Może to być o tyle zaskakujące, że kluby z Serie A nie należą do najbardziej stabilnych i multum zespołów z Półwyspu Apenińskiego boryka się z mniejszymi bądź większymi problemami finansowymi. Po słabszym zeszłym sezonie, kiedy to w Serie A wydano o wiele mniej pieniędzy niż zazwyczaj, mimo podpisania nowego kontraktu telewizyjnego, który był wyższy od poprzedniego o blisko 20% (niemal miliard euro za sezon), tylko sześć klubów wyszło na finansowym plusie i powinno to prowadzić do bardziej ostrożnej polityki transferowej i oglądania każdego wydawanego euro po kilka razy. Nic z tych rzeczy. We Włoszech znowu odpalono i kluby szalały latem podobnie jak w latach największej prosperity Serie A czy też czasów Lazio Sergio Cragnottiego z początku XXI wieku.

Kto wydawał najwięcej? Oczywiście Juventus, który po znaczącym zastrzyku gotówki uzyskanym z zeszłorocznej przygody z Champions League, a także z transferu Arturo Vidala, mógł sobie pozwolić na wydanie blisko 130 milionów euro. Za zespołem z Turynu najwięcej wydawały zespołu z Mediolanu, przy czym AC Milan był o wiele bardziej rozrzutny. Przy ponad 90 milionach euro wydanych na transfery zysk ze sprzedaży własnych zawodników nie przekroczył nawet 10 milionów. Z kolei Inter zachował o wiele większą równowagę na rynku transferowym i ostatecznie zakończył letnie okienko transferowe z czterema milionami euro zysku. Transfery Kondogbii, Perisicia i Murillo zostały zrekompensowane sprzedażą Kovacicia i Shaqiriego. Wynikało to m.in. z faktu, że Inter odnotowywał poprzednimi laty największe straty spośród zespołów grających w Serie A i polityka zaciskania pasa, nawet mimo wejścia nowego właściciela, i tak musiała zostać wprowadzona.

W Primera Division szaleństw w tym roku było mniej niż zwykle. O ile ogólna suma wydatków stale wzrasta, o tyle jest ona przeznaczana na większą liczbę zawodników i bomby transferowe w stylu Ronaldo i Neymara odeszły w zapomnienie. Mniej niż zwykle wydawały Real i Barcelona, które łącznie wydały mniej pieniędzy chociażby od Valencii. Skromniejsza była również aktywność, jeżeli chodzi o transfery wewnątrz ligi, i potentaci częściej niż zwykle szukali wzmocnień zagranicą.

To właśnie wspomnianą Valencię można obwołać królem tegorocznego okienka transferowego w Hiszpanii. Słowo „król” będzie w tym przypadku jednak względne, gdyż wydawanie blisko 60 milionów euro na Rodrigo i Alvaro Negrego mija się nieco z logiką, ale trzeba wziąć pod uwagę fakt, że zespół z Lewantu był niejako zobowiązany do wykupienia byłego piłkarza Manchesteru City, który kosztował aż 28 milionów euro.

O ile transfery Valencii mogą budzić wątpliwości, o tyle to, jak zachowywało się na rynku transferowym Atletico, powinno wywoływać podziw. Świetne transfery Vietto, Martineza i Carrasco wpisują się niejako w pewną tendencję, w której włodarze „Rojiblancos” umieją dokonać solidnych transferów, nie wpadając w bańkę spekulacyjną i nie kupując piłkarzy przewartościowanych. Obok Sevilli to chyba jedyny klub z europejskich potentatów, który zachowywał odpowiednie proporcje ilości wydanych pieniędzy do liczby sprowadzonych zawodników.

Jeżeli chodzi o mniejsze kluby, tradycyjnie dominowała roztropność i bezgotówkowe transfery. Jedynie Real Sociedad rzucił się na większą bombę transferową i ściągnął swojego syna marnotrawnego, Asiera Illarramendiego, za którego zapłacił aż 16 milionów euro, czyniąc go największym transferem w historii klubu.

Bundesliga po raz kolejny udowadnia, że z pięciu najlepszych lig w Europie to właśnie ją należy uznać za najlepiej zarządzaną. Nie zobaczymy tu ani arabskich szejków, ani rosyjskich oligarchów. Kluby są zarządzane według pieczołowicie skonstruowanych biznesplanów, czego najlepszymi przykładami mogą być VFL Wolfsburg i Bayer Leverkusen. Trudno już tu znaleźć przypadek Borussii Dortmund z początków XXI wieku, kiedy to klub z Westfalii w wyniku złego zarządzania i niepoważnej polityki transferowej walczył o przetrwanie. Niesie to za sobą oczywiście coraz większe sumy, którymi obracają w Bundeslidze. Jak możecie zauważyć na poniższym wykresie, rozwój jest stabilny i mówimy w tym kontekście o organicznej pracy.

Najwięcej tradycyjnie wydawał Bayern Monachium, chociaż trzeba przyznać, że jest to kwota mniejsza od tej, jaką na transfery wydał AC Milan. W Bawarii tego lata było wyjątkowo spokojnie i na południu Niemiec poszli w jakość, a nie ilość. Zaraz za ich plecami uplasował się Bayer Leverkusen, którego wyprzedził pod tym względem Wolfsburg, co można uznać za niespodziankę. Klub z miasta Volkswagena nie wydawał w tym okienku dużo i pieniądze z transferu Kevina De Bruyne zacznie najpewniej pożytkować dopiero zimą.

We Francji, po spokojniejszym zeszłym sezonie, znów mamy do czynienia z wyścigiem zbrojeń, na którego czele jest oczywiście Paris Saint-German. Klub z Paryża w ciągu dwóch lat zwiększył swoje przychody o 70 milionów euro, czym pozwolił sobie na poszerzenie widełek, jeżeli chodzi o sumy transferowe, które może wydawać. W konsekwencji transfery Di Marii, Kurzawy, Auriera, Trappa i Sambouliego kosztowały łącznie blisko 120 milionów euro.

Ponownie na rynku transferowym zaszalało AS Monaco, które obok Olympique’u Marsylia było miejscem największych zmian kadrowych na kontynencie. Klub na transferach zarobił niewyobrażalne 160 milionów euro i wydał ponad połowę tej sumy na transfery m.in. Cavaleiro, Adamy Traore i Carillo. Ręce w większości tych transferów maczał oczywiście niezawodny Jorge Mendes, dla którego 15 milionów euro, jakie Monaco zapłaciło za Cavaleiro, musiało być prawdziwym majstersztykiem. Ciekawych transferów dokonał również Lyon, a 36 milionów euro wydane tego lata zdaje się zwiastować powrót dużych pieniędzy na Stade Gerland.

Jeżeli chodzi o inne ligi, duże pieniądze krążyły nad Bosforem, gdzie w szczególności Fenerbahce Stambuł wydawało tego lata naprawdę duże sumy. O wiele spokojniej było w Rosji i Grecji, gdzie przyczyny są oczywiste i związane z problemami gospodarczymi obu krajów. Zwłaszcza w Rosji problem ten jest nad wyraz odczuwalny i w wyniku mocnej pozycji dolara kluby ponoszą coraz większe koszty utrzymania zagranicznych zawodników. Uderzyło to znacząco w ich możliwości transferowe, czego potwierdzeniem wydaje się tylko 18 milionów euro wydane na transfery tego lata.

W piłce od dawna krążą już duże pieniądze i jasnym jest, że będzie ich coraz więcej. Inną kwestią jest, czy nie mamy do czynienia przypadkiem z bańką spekulacyjną, która w każdej chwili może pęknąć. Trudno to określić, chociaż pewnikiem jest, że wartości poszczególnych piłkarzy są już mocno zawyżone i mogą nawet dwukrotnie przekraczać ich rzeczywisty potencjał. W pewnym momencie zacznie się to ocierać o piłkarskie science fiction i przekroczona może zostać granica, za którą odwrót będzie już niemożliwy. A wtedy? No właśnie…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze